Juskowiak: Aż trudno uwierzyć, że mając Lewandowskiego kadra jest aż tak nieskuteczna [WYWIAD]
Mam obawy, że Euro w wykonaniu reprezentacji Polski będzie podobne do mundialu w Katarze, czyli zagramy cofnięci i nastawieni na kontry. Obym się mylił, ale jeśli tak będzie, to znaczy, że straciliśmy ostatnie półtora roku – mówi były, 39-krotny reprezentant Polski Andrzej Juskowiak.
- 53-latek rozlicza się z eliminacjami Euro 2024: "Bardzo słabe w naszym wykonaniu"
- Juskowiak zaskakująco wskazuje, z kim Biało-Czerwonym będzie najłatwiej wygrać w czerwcu podczas mistrzostw Europy w Niemczech: "Wyjdą na mecz z Polską przekonani o własnej wielkości"
- Na razie jesteśmy przewidywalni i łatwi do rozszyfrowania, ale potrzeba naprawdę niewiele, by to zmienić – mówi Juskowiak i wskazuje, co może być atutem Polaków
- Wystartował sezon żużlowy! Skarb Kibica 2024 ma aż 148 stron i wciąż jest w sprzedaży!
Robert Błoński: Polska jako ostatnia, 24. drużyna z kontynentu zakwalifikowała się do finałów mistrzostw Europy. Do pierwszego meczu – z Holandią w Hamburgu – zostały niespełna dwa miesiące. Był pan przekonany, że Michał Probierz wprowadzi Biało-Czerwonych do piątego z rzędu turnieju ME?
Andrzej Juskowiak (były napastnik reprezentacji Polski, zawodnik klubów niemieckiej Bundesligi): Przekonany nie byłem, ale wierzyłem, że tak się stanie. Bardzo chciałem, byśmy się zakwalifikowali, bo zupełnie inaczej się przeżywa, ogląda i kibicuje w trakcie imprezy, w której są nasi. Brak awansu byłby dużym ciosem w polską piłkę, której wizerunek postrzegany jest i oceniany przez pryzmat wyników reprezentacji. Oczy są zwrócone na nią i źle by się stało, gdyby zabrakło nas w Niemczech. A brakowało naprawdę niewiele – awans przepchnęliśmy kolanem, eliminacje były nieudane, choć mieliśmy łatwą grupę. Na własne życzenie skomplikowaliśmy sobie życie i wydłużyliśmy drogę do Niemiec.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Michał Probierz wykorzystał ostatnią szansę: dwustopniowe baraże. Co zmieniło się w drużynie w 2024 r. w porównaniu z tym, co widzieliśmy w 2023 – najpierw pod wodzą Fernando Santosa, a jesienią już u obecnego selekcjonera?
Chciałbym powiedzieć, że widziałem trochę więcej spokoju w grze, ale pewne kłopoty – na przykład w obronie przy stałych fragmentach – dalej widać. Szczerze mówiąc, zmieniło się niewiele. Problem jest taki, że nie mamy do wyboru ponad 50 piłkarzy regularnie grających w topowych ligach, klubach, w grupach Europejskich pucharów. W takiej sytuacji można byłoby mieć oczekiwania, że przyjdzie nowy selekcjoner i wdroży swój pomysł z innymi wykonawcami.
Nie mamy komfortu, bo po zmianie trenera piłkarze w większości pozostają ci sami. Mamy problem ze strzelaniem goli, tylko ze słabiutką Estonią wygraliśmy przekonująco 5:1. To zamazuje obraz nieudanych eliminacji, wynik jest oderwany od rzeczywistości i ciężko brać go pod uwagę, bo nie odzwierciedla siły uderzeniowej kadry. My zdobywamy za mało bramek, oddajemy niewiele strzałów, kreujemy niewiele okazji. To był problem za czasów Czesława Michniewicza, Fernando Santosa i teraz jest tak samo. Z Walią oddaliśmy 13 strzałów, żaden nie był celny. Mam wrażenie, że każdy z ostatnich selekcjonerów koncentruje się przede wszystkim na tym, by gola nie stracić, że to jest nadrzędny cel zespołu.
Trochę słusznie, bo zespół buduje się od obrony, ale zwycięstwa zapewniają napastnicy. A my nie mamy pomysłu, jak wykorzystać ofensywny potencjał, nawet grając dwoma napastnikami. A przecież nie mieliśmy silnych rywali, nie graliśmy z faworytami Euro, a mimo to w eliminacjach męczyliśmy się z każdym. Na pięknym Narodowym nie zdemolowaliśmy nikogo oprócz Estonii, a graliśmy m.in. z Łotwą (towarzysko) czy Mołdawią. Za łatwo przechodzimy obok złego wykończenia akcji, tłumaczymy, że zaraz będzie kolejna szansa albo że strzelimy w następnym meczu. Nie mamy nikogo nieoczekiwanego, na przykład defensywnego pomocnika, który trafiłby do siatki. Jesteśmy przewidywalni, powtarzalni i łatwi do rozszyfrowania.
Od stycznia 2021 r. drużynę prowadziło czterech selekcjonerów. To nie sprzyja stabilizacji.
Na starcie najważniejsze są założenia. W czterech pierwszych ćwierćfinałach Champions League padło 18 goli, czyli więcej niż cztery na spotkanie. Kibice chcą oglądać ofensywną piłkę. Kiedyś rozmawiałem z Paulo Sousą i wytłumaczył mi, dlaczego zmienia ustawienie na grę z trójką obrońców i dwójką napastników. Wcześniej Polska miała problemy z grą defensywną, ale ma wspaniałych graczy z przodu, więc chce przełożyć akcent na atak. Żal mu było sadzać na ławce świetnego piłkarza ofensywnego kosztem kolejnego obrońcy. Chciał przełożyć ciężar i odpowiedzialność, nie tylko murować bramkę, ale poszukać sposobu, jak odciążyć obronę, utrzymać się przy piłce.
- Nowy podcast o Legii: Nowy podcast "Przeglądu Sportowego" o Legii Warszawa
Teraz koncentrujemy się na szczelnej defensywie – efekt jest taki, że w całym 2022 i 2023 r. oraz na początku obecnego nikomu nie wbiliśmy więcej niż dwóch goli! Seria skończyła się na słabej Estonii. Dziś nie bardzo mamy pomysł, jak wykorzystać potencjał ofensywny, a taki mamy. Robert Lewandowski często wraca do rozgrywania piłki, choć przede wszystkim ma gwarantować gole i najgroźniejszy jest w polu karnym. Rywale orientują się na niego i kiedy ucieka pod linię środkową albo na skrzydło, obrońcy natychmiast skracają pole gry. A wtedy trudniej jest rozgrywać piłkę, panuje tłok, a tego nikt nie lubi. Oprócz Nicoli Zalewskiego i Piotra Zielińskiego nie mamy zawodnika potrafiącego wygrać pojedynek na połowie rywala, jako zespół mało dryblujemy. Jesteśmy za daleko od bramki przeciwnika. Naprawdę nie trzeba rewolucji, tylko niewielkich korekt, by poprawić wizerunek i ocenę gry naszej kadry.
Brakuje panu odwagi w jej grze?
Tak, w sensie wzięcia odpowiedzialności za grę i naturalnych liderów na boisku. Ostatnim takim był Kamil Glik, a Michał Probierz wciąż szuka. W moich czasach sporo do powiedzenia w szatni miał bramkarz, teraz zajmują się oni czymś innym, niekoniecznie angażują się w grę zespołu. A przecież z ich perspektywy widać najlepiej, kto mógł i powinien zrobić więcej, zachować się inaczej, lepiej, kto odpuścił. Ale to nie tylko problem reprezentacji, w klubach też nikt nie chce być na świeczniku, odpowiadać za zespół. Każdy skupia się na sobie. Cristiano Ronaldo nawet jak ma słabszy dzień, to prezencją, wzrokiem, miną, mową ciała, zaangażowaniem powoduje, że innym nie wypada się obijać i odpuścić.
A u nas? Jak jest dobrze, to jest fajnie. Ale jak jest źle, to brakuje kogoś, kto w zdecydowany sposób wpłynąłby na zmianę nastawienia. Jeden ogląda się na drugiego. Nie trzeba czekać na podpowiedź trenera, można samemu skorygować pewne kwestie, gdy nie idzie. Mamy deficyt liderów. Probierz szuka takiego zawodnika, najlepiej gdyby był z obrony, ale kandydata nie widać.
U pana szklanka jest do połowy pusta, czyli: w eliminacjach jedyny wygrany dwumecz to ten z Wyspami Owczymi, punkt z Mołdawią i Czechami, trzy porażki na wyjazdach, słaby bilans bramkowy, zero celnych strzałów przez ponad dwie godziny w Walii, minimalny spalony przy straconej bramce, czy do połowy pełna: awans, kontrola nad meczem w Cardiff, lepsze przygotowanie kondycyjne, kilku nieoczywistych bohaterów – jak Zalewski, Jakub Piotrowski, Przemysław Frankowski czy Bartosz Slisz, stalowe nerwy przy karnych, rozłożenie odpowiedzialności za zdobywane bramki na większą liczbę zawodników niż tylko Robert, skład dwa razy z rzędu ten sam?
Mam niedosyt po ostatnich miesiącach. Warto się cieszyć z awansu, ale trzeba realnie ocenić, jak to wyglądało. Na Euro mamy trudną grupę – można trzy razy zremisować, ale też trzy razy przegrać po 0:3. I będzie zastanawianie dlaczego. Eliminacje mieliśmy słabe, rywale o niższych umiejętnościach niż Holandia, Austria czy Francja obnażyli nasze braki – znaleźliśmy się na rozdrożu. Jeśli zagramy tak samo jak ostatnio, nastąpi tąpnięcie. Karne w Cardiff strzelaliśmy idealnie, ale w meczach grupowych na Euro jedenastek nie ma. Szanujmy awans, ale on wisiał na włosku i łatwiej już nie będzie. Obraz naszego zespołu jest zamazany, a zapędy miewamy mocarstwowe.
- Zobacz i posłuchaj: Nowy podcast "Przeglądu Sportowego" — Był sobie piłkarz
Popatrzmy, jak gra reprezentacja? Czy umiemy kogokolwiek zaskoczyć, czy raczej jesteśmy do bólu przewidywalni? Wolę drużynę mało przewidywalną, która nie chce tylko się bronić. Mam obawy, że Euro w naszym wykonaniu będzie podobne do mundialu w Katarze, czyli zagramy cofnięci i nastawieni na kontry. Obym się mylił, ale jeśli tak będzie, to znaczy, że czas od mistrzostw świata do teraz był stracony. Michniewicz został skrytykowany za zbyt defensywną taktykę, więc ja chciałbym zobaczyć reprezentację, która ma czasem wyższe posiadanie piłki na połowie przeciwnika, a nie tylko na swojej, kiedy gra wolno i zastanawia, jak zbudować atak pozycyjny.
Czego więc pan będzie oczekiwał za dwa miesiące? Złośliwi żartują, że mamy idealnie skrojony terminarz, by z Holandią zagrać mecz kluczowy, bo pierwszy, z Austrią o wszystko, bo po porażce, i z Francją o honor, bo po dwóch przegranych.
Gdybyśmy awansowali w świetnym stylu z pierwszego miejsca, nie byłoby tego pytania, tylko rozmawialibyśmy, jak dobrać się do skóry Holendrom, jak wykorzystać ich słabe strony i pokonać. Dziś wygrana z Pomarańczowymi wydaje mi się bardziej prawdopodobna niż pokonanie Austrii, która zrobiła ogromny postęp. Ostatnio w towarzyskim meczu wygrała 6:1 z Turcją – nieprzyjemnym sparingpartnerem, a w eliminacjach uległa tylko Belgii u siebie, ale dwukrotnie pokonała Szwecję, z Brukseli przywiozła 1:1. Holendrzy wyjdą na mecz z nami z założeniem, że i tak są lepsi, że mają przewagę i mecz sam się wygra.
Mogą być na granicy pychy i arogancji, więc może uda się ich zaskoczyć? Na pewno chciałbym, abyśmy spróbowali. Austria to nieprawdopodobna solidność, tam wszystko dobrze funkcjonuje. Naszym problemem jest to, że na wielkich turniejach nie potrafimy nikogo zaskoczyć, więc ja będę oczekiwał właśnie elementu, którego rywal się nie spodziewa. Pierwszy mecz na pewno będzie kluczowy, jest sporo czasu, by się przygotować i naprawdę można zrobić wiele, by starcie z Austrią nie było tym o wszystko. Dziś morale naszego zespołu nie jest wysokie, wiara kibiców trochę podupadła – w Hamburgu warto będzie zagrać o pełną pulę, co by nas bardzo nakręciło na dalszą fazę.
Powinniśmy wymagać wyjścia z grupy, a brak potraktować jako bezwzględną porażkę? Zbigniew Boniek mówi tak: "Na każdy turniej jedzie się po to, by zagrać jak najlepiej i zajść jak najdalej. W piłce ze wszystkimi można wygrać. Jeśli się nie uda, pozostanie żal, ale nikt do nikogo nie będzie strzelał. Warto spróbować, bo jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu. Wydaje mi się, że trzeba mieć inny pomysł na turniej niż tylko cieszenie się z udziału".
Zgadzam się, choć trafiliśmy do naprawdę silnej grupy. Każdy zespół będzie miał jakiś cel, powinniśmy jechać z zamiarem awansu do fazy pucharowej, ale oceniajmy realnie. Patrząc na to, jak Polska grała ostatnio i z kim przyjdzie nam się mierzyć w Niemczech – wyjście z grupy to bardzo ambitny cel. Podchodziłbym do tego ostrożnie, ale tylko dlatego, żeby potem nie wyolbrzymiać i nie rozliczać ze słów.
Powtarzam: za nami nieudane eliminacje, awans zaciemnił wyniki i grę w grupie. Dlatego zróbmy wszystko, by zmienić trend, zaskoczyć rywali – niech siła przeciwników od początku nie będzie dla nas stanowić alibi dla niepowodzenia. Bądźmy gotowi, że się nie uda, że poprzeczka jest za wysoko, ale zagrajmy tak, by oko się cieszyło. Powiem tak: nawet, grając nasze najlepsze mecze, możemy przegrać i wtedy świat się nie zawali. Bo pozostanie nadzieja, że – w porównaniu z mundialem – ruszyliśmy do przodu. Trudno się oglądało naszych w Katarze.
Woli pan ładny styl kosztem wyniku?
Gra ofensywna jest ważna, przyciąga ludzi, takie drużyny chce się oglądać, kibicować im, łatwiej wybaczyć porażkę z silniejszym przeciwnikiem. Na defensywie na dłuższą metę nie da się zbudować niczego wielkiego. Trzeba umieć wszystko wypośrodkować i dopasować styl zawodników, których mamy. Wiem, że nie będziemy Portugalią, która zmiata z powierzchni wszystkich rywali, zdobywając rekordowe liczby bramek. Ale też nie jesteśmy na tyle słabi, żeby grając przez ponad dwa lata z zespołami różnej klasy, nie umieć strzelić im więcej niż dwóch goli w meczu. Samą obroną i modlitwą, że Wojtek Szczęsny obroni wszystko albo ktoś wybije piłkę sprzed bramki, daleko nie zajedziemy.
W czerwcu Polska zagra z Turcją i Ukrainą – silni rywale, też finaliści turnieju. Na jakie pytania sparingi powinny dać odpowiedzi?
Michał Probierz wie to najlepiej. W marcowych meczach dwa razy wystawił tę samą jedenastkę. Podoba mi się pomysł z trójką obrońców Jan Bednarek, Paweł Dawidowicz i Jakub Kiwior. W Walii wszedł Bartek Salamon, który nie boi się odpowiedzialności, potrafi być liderem i wprowadził spokój. Dalej szukałbym więc stabilizacji. Cieszę się, że zagramy z silnymi, niewygodnymi drużynami. Ze słabszymi graliśmy w eliminacjach, Walia to też – moim zdaniem – rywal z niższej półki niż finaliści Euro. Turcja i Ukraina odpowiedzą, w jakim miejscu jesteśmy kilka dni przed startem mistrzostw.
Sądzi pan, że w jesiennych rozgrywkach Ligi Narodów naszych piłkarzy wciąż z tunelu będzie wyprowadzał Robert Lewandowski?
Nie wiem, ale dziś wydaje mi się, że… nie ma dobrego scenariusza, w którym Robert rezygnuje z kadry po Euro. Jak zagra najlepszy turniej w życiu, wątpię, by chciał odejść, bo będzie potrzebny. Jak wypadnie kiepsko, też raczej nie będzie chciał się żegnać w nieudanym momencie. Wciąż może być ważnym zawodnikiem kadry. Zostawmy więc tę decyzję jemu.
W reprezentacji Portugalii wciąż jest i gra starszy od niego Cristiano Ronaldo, ale oni od jakiegoś czasu zaczynają grać innym systemem, dużo szybciej niż wcześniej. Nowy trener nie hamuje ich potencjału ofensywnego i czasem CR7 nie nadąża. Tam ta zmiana będzie płynna, bo jest na kogo rozłożyć odpowiedzialność. Młodzi szanują Cristiano, ale nie oglądają się na niego. U nas nie będzie nowego Lewandowskiego, bo on jest tylko jeden. Tam inni budują swoją pozycję, wychodzą z cienia Ronaldo, u nas tego mi brakuje, wciąż chowają się za kapitana.
Bazą Polski będzie Hanower, gdzie nie są rozgrywane mecze. Czy to dobry wybór?
Bardzo dobry pod każdym względem. Ośrodek treningowy II-ligowego Hannoveru jest na poziomie 1. Bundesligi. Pod względem logistyki też uważam to miasto za odpowiedni wybór, patrząc, gdzie gramy mecze. Minęły czasy, że kadra musi być zamknięta na odludziu, gdzie słychać tylko ptaki. Trzeba mieć gdzie wyjść do ludzi, nie być wyobcowanym od świata zewnętrznego.
Grał pan wiele lat w Niemczech, jakiego turnieju się pan spodziewa?
Mają tam doświadczenie w organizowaniu takich imprez, zawsze były na najwyższym poziomie i teraz nie spodziewam się niczego innego. Będą obawy o bezpieczeństwo, stuprocentowej gwarancji nie da nikt, liczę jednak, że służby, które się tym zajmują i będą działać w cieniu, zareagują odpowiednio. Nie mogę się doczekać mistrzostw – kiedy wszystko jest zorganizowane na najwyższym poziomie, piłkarze mają spokój i koncentrują tylko na grze, mecze stoją na wysokim poziomie. Euro 2020 rozrzucone po całym kontynencie wspominam jako koszmar. To było zaprzeczenie wielkiego turnieju, teraz wracamy do korzeni. Wreszcie powinno być widać kibiców na ulicach.
Kto jest pana faworytem?
Jest wielu kandydatów, a wygrać może tylko jeden. Anglia, Francja, Niemcy, Portugalia, Hiszpania, Włochy. A przecież zawsze ktoś może sprawić niespodziankę. Zapowiada się wspaniała impreza.