Zbigniew Makowski to nie tylko malarz, ale również artysta wielokroć ważniejszy dla kultury polskiej niż Tadeusz Kantor, tłumaczący świat głębiej, szerzej, i co tu kryć, dużo ciekawiej, przez lata bawił się z drukowanymi w gigantycznych nakładach książkami z bratniego ZSSR.
Książki Makowskiego wyglądają jak kosmos po dużej imprezie, albo abecadło co właśnie z klimatyzacji wypadło.
Lekko przerażające jest w nich to, że po chwili okazuje się, że nic nie jest przypadkiem. Jak każdy kosmos układają się (oczywiście tylko w głowach) w logiczną całość.
Całe życie męczył się Makowski żeby zachować własną odrębność i przypominać o wolnej woli. Kreślił znaki, które z niczym się nie kojarzą, a za moment dotkliwie uświadamiają jak niewiele zależy od naszego widzimisię. Jak klikniecie w necie „Z.M.”, zobaczycie na ekranie dużo bardzo kolorowych, na wszystkie strony rozbrykanych ikonek i literek.
Tylko czy to co widać jest tym co jest? Makowski takie naiwne pytanka lubił. Zamieniał je w tytuły pisane w trzech kierunkach, kryptograficznie poprzestawiane: RES, ENS, EST.
Sami się zastanówcie czy na końcu powinien być znak zapytania czy kropka? Średnio bystry algorytm na podstawie odpowiedzi ustali jaki jest wasz stosunek do metafizyki, a kto wie czy nie do religii.
Jedną z książek przez Makowskiego lekko przepracowanych było gruba, radziecka monografia o postępowym malarzu z Rzeszy Diurerze. Dziś książka leży w magazynie Muzeum Sztuki. Zerknijmy na twarz Mistrza, może zobaczymy co my na własne oczy tak doskonale (ze słusznej, zachodniej perspektywy) widzimy.
O, proszę widzimy MIASTO jak na dłoni, no może jak na czole. Panoramicznie widzimy całe miasto, pewnie Jeruzalem, bo jakie inne miasto (rodzinna Norymberga to jednak kosmiczna dziura) w takiej wyjątkowej głowie może się odznaczać.
Tylko miasta znaczące, miasta symboliczne, miasta mistyczne na raz, w jednym momencie widzimy. Czy nie tak właśnie widział Mistrz (ten drugi, od Michaiła Bułhakowa) Jeruzalem siedząc w Moskwie?
Proszę samemu, na własne oczy się upewnić, czy dobrze rozpoznajemy destynację. Pomylić miasta, szczególnie w wakacje to gruba przykrość.
Dziś, przy takiej ilości obrazków i ikonek coś na własne oczy sprawdzić, upewnić się, to żadna fatyga. Klik i już! Chyba, że tak jak Dürer u Makowskiego zamiast oczu mamy dwie czarne dziury, dwie głęboko przez wiele kolejnych stron cięte rany.
Mówią, że wtedy widzi człowiek głębiej, ale co to znaczy, jak w studni widzi, czy jak w mikroskopie? W studni (prawie jak w Kanale) każdy drobiazg znaczy, zmienia wiele.
W mikroskopie zobaczyć można ciekawe rzeczy, potem zrobić sobie przerwę na kawę, żeby oczy odpoczęły i zobaczyć ponownie to samo. Raz zobaczone się nie liczy, nie buduje solidnej statystyki i zaufania do rzeczywistości.
Zbigniew Makowski książkę kupił w Warszawie, pewnie w Empiku, który wydawnictwa bratnich krajów socjalistycznych za bezcen sprzedawało. Kupił w swoim mieście, w którym widział fruwające nad gruzowiskiem nadpalone strzępy książek.
Miasta, w czerni, miasta w mroku, miasta w głowie głęboko wyryte, to nie muszą być złe miejsca do życia, o ile nauczymy się patrzeć głębiej. O ile potrafimy rozróżniać cienkie jak kartka papieru naprzemienne sensy i nonsensy (te drugie mają nieparzystą paginację).
Większość badawczo przyglądająca się miastom planistów, urbanistów, architektów, ekonomistów, socjologów, klimatologów a nawet hydrologów i specjalistów od hulajnóg elektrycznych widzi niepomiernie więcej (szerzej) niż Dürer s(auto)portretowany przez Zbigniewa Makowskiego w książce o zatartym tytule. Niestety, nie zawsze widzi, że widzi przez coś. Co za różnica czy: „:MIASTO” czy: „MIASTO”. Kropki, dwukropki, wielokropki, mrugnięcia, pasują do miasta jak dziury do mostu, psują czytelność statystyk i pomiarów. Co za różnica: RES czy SIGNUM?
Oglądajcie się czasem za dziwnymi obrazami, to nie boli, bardzo.