Śmierć, sodomia i zniszczenie - Recenzja filmu Zardoz (1974) - Filmweb

Recenzja wyd. DVD filmu

Zardoz (1974)
John Boorman
Sean Connery
Sally Anne Newton

Śmierć, sodomia i zniszczenie

Jeśli kiedyś natknęliście się w odmętach internetu na dość niejednoznaczne zdjęcie półnagiego Seana Connery'ego w czerwonych slipach, nie wyciągajcie błędnych wniosków. Pierwszy odtwórca Jamesa
Jeśli kiedyś natknęliście się w odmętach internetu na dość niejednoznaczne zdjęcie półnagiego Seana Connery'ego w czerwonych slipach, nie wyciągajcie błędnych wniosków. Pierwszy odtwórca Jamesa Bonda nigdy nie wystąpił w żadnym space porno, jego tandetnie rozerotyzowany image pochodzi z właśnie recenzowanego obrazu - "Zardoz".



Nie pytajcie, o co tu chodzi, po prostu oglądajcie. Produkcja swoją moc i niepokorność udowadnia już w pierwszej scenie, gdy wielka, latająca kamienna głowa wychwala karabiny i przeklina penisy. Owa prosta ideologia nie stanowi jednak sedna fabularnej intrygi, gdyż ta rozpoczyna się chwilę później, kiedy główny bohater, grany przez wystylizowanego na Rona Jeremy'ego Connery'ego, postanawia sprawdzić, skąd przylatuje ich skalne bóstwo i kto kryje się za głosem, który każe nazywać się "Zardoz".

W ten sposób przedstawiciel prymitywnego plemienia trafia do wysoce rozwiniętego i zblazowanego społeczeństwa, co powoduje niemały szok kulturowy, a przy okazji jest pretekstem do niezwykłej podróży po nietypowym świecie przeszłości, zrodzonym w umyśle reżysera Johna Boormana.

Jaki jest problem tego filmu? Jego estetyka. Innymi słowy, te czerwone majtki, nie pozwalające do końca poważnie podchodzić do głównego bohatera i sprawiające, że wielu potencjalnych widzów z góry przekreśli kawał kapitalnego science fiction. To nie jest zabawny, rozrywkowy film akcji pełen rozdmuchanych efektów specjalnych.



Widać jak na dłoni, iż mimo niskiego budżetu twórcy opracowali wiele przykuwających wzrok konceptów wizualnych, jak chociażby pomieszczenie odrodzeń. Wystarczy zresztą zobaczyć zdjęcia z filmu, aby przekonać się, że podczas seansu nie raz będzie na czym zawiesić oko i nie chodzi mi tylko o nagie kobiece piersi, choć i tych jest sporo. Całość może i ma mocno tandetny posmak, ale jest to kiczowatość zupełnie różna od tej znanej chociażby ze "Star Treka" czy jakiegokolwiek innego przedstawiciela fantastyki naukowej tamtych czasów.

Do "Zardoz" najlepiej pasuje przymiotnik "dekadencki" i to zarówno w warstwie wizualnej, jak i fabularnej. Film ten jak żaden inny nie boi się mówić o cielesności człowieka i kształtowaniu jego samoświadomości, aż do etapu, w którym rozwój równa się degeneracji. Boorman dzięki możliwościom konwencji science fiction ze znaną sobie lubieżnością prześledził losy rozwoju ludzkości daleko poza granice zdrowego rozsądku, unikając przy tym tak charakterystycznego dla kina przesadnego defetyzmu. Jego wizja przyszłości to sielanka rasy panów. Jednakże po wyrwaniu z marazmu idealny świat zatrzęsie się w okowach śmiertelności. Film okraszony został jednym z najpiękniejszych i najbardziej zdeprawowanych finałów w dziejach kina, który z drugiej strony podsumowano jakże prostą i prorodzinną puentą.



"Zardoz" produkcją idealną nie jest. Mogę też żyć ze świadomością, że nie należy do dzieł wybitnych, aczkolwiek nie ulega wątpliwości, iż mamy tu do czynienia z obrazem intrygującym, nietypowym i zwyczajnie po ludzku ciekawym. John Boorman zrezygnował z dużego budżetu na rzecz zachowania swojej artystycznej wizji opowieści o poszukiwaniu sensu życia. Moim zdaniem opłaciło się. Polecam praktycznie wszystkim, którzy lubią wciągające, oryginalne autorskie fabuły.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones