Recenzja książki „Śmierć przychodzi nawet latem” Zsuzsy Bánk
Prenumerata
11.08.2023

„Śmierć przychodzi nawet latem”. Opowieść o stracie

11.08.2023
Kadr z filmu "Uwierz w ducha" (Fot. Getty Images)

Zsuzsa Bánk opowiada o swoim ojcu, który odszedł, maluje jego portret złożony z gestów, powiedzeń, fascynacji. Pisze o jego chorobie i umieraniu. To piękna, wzruszająca, potrzebna książka.

Według strony worldometers.info – prowadzonej przez międzynarodową grupę badaczy i wolontariuszy zbierających i uaktualniających na bieżąco globalne dane statystyczne – dzisiaj, gdy piszę ten tekst, do godziny 22.00 urodziło się na świecie 336 920 dzieci, a zmarło z różnych przyczyn 152 450 osób. Łatwo policzyć, ilu ludzi uszczęśliwiło i wywołało uśmiech na twarzy przyjście na świat nowego życia, a ilu pogrążyło się w rozpaczy i płakało z powodu straty żony, męża, partnerki, partnera, matki, ojca, syna, córki, brata, siostry w ciągu ostatniej doby. 

Patrząc na statystyki i na historię ludzkości, chciałoby się zadać pytanie, czy to, że człowiek przez tyle tysiącleci w wyniku ewolucji nie wytworzył w swoim mózgu funkcji samoobronnej, pozwalającej na akceptację śmierci ukochanej mu osoby, to dowód na jego niedoskonałość czy doskonałość? Nie znajduję odpowiedzi.

Towarzyszenie w umieraniu, śmierć, żałoba, tęsknota i ból – setki tysięcy ludzi w różnych miejscach na świecie w tym samym czasie dzielą to samo doświadczenie. A jednak jest ono – albo wydaje nam się, że jest – niepowtarzalne, indywidualne.

Zsuzsa Bánk towarzyszyła ojcu w chorobie i umieraniu

Napisano wiele książek o odchodzeniu jednych i żałobie tych, co zostają. Teraz wyszła kolejna. Piękna, wzruszająca, prawdziwa, potrzebna i przynosząca dziwnego rodzaju ukojenie, bo połączone z rozpaczą, gdy czyta się ją, samej lub samemu będąc w żałobie. Niemiecka powieściopisarka węgierskiego pochodzenia Zsuzsa Bánk w autobiograficznej prozie „Śmierć przychodzi nawet latem” dzieli się z czytelniczkami i czytelnikami własną historią. Towarzyszyła ojcu – z którym łączyła ją bardzo silna więź – w chorobie i umieraniu. Przez siedem miesięcy od diagnozy, że rak wrócił, aż do tego ostatniego dnia. (Według worldometers.info w tym roku do dziś wskutek raka zmarły już 4 969 724 osoby)

Chciałabym książkę Bánk polecić przede wszystkim tym wszystkim, którzy opiekowali się bliską osobą w czasie choroby nowotworowej, którzy pewnego dnia usłyszeli wypowiedziane beznamiętnie słowa lekarki czy lekarza do ukochanej osoby: „Nie wyleczymy pana, pani, to nieuleczalne, zastosujemy leczenie paliatywne”. To też usłyszała Zsuzsa Bánk: „To było krótko po słowie nieuleczalny. (…) Nie powiedziała wiele, oszczędne zdanie o nowotworze, gramatycznie nawet kompletne, z podmiotem, orzeczeniem i okolicznikiem wyrażonym przysłówkiem, tylko trzy słowa on tak ma. Potem zadzwonił jej telefon, potem zjadła do końca jabłko, patrząc na nas wzrokiem, który pytał: czego jeszcze chcecie”. On tak ma – ten rak.

Dla mnie lektura tej książki była jak superintensywna sesja terapeutyczna, z tym że nie musiałam nic opowiadać, bo przeglądałam się w zdaniach, które czytałam, autorka mówiła za mnie, to, co ja musiałabym znowu przywoływać, słowo w słowo. To poruszające doświadczenie. Przebieg choroby, opieka, przyklejanie plastrów z morfiną, przekonywanie do leków, jedzenia, wożenie od szpitala do szpitala, potrzeba spędzania każdej chwili z ukochanym człowiekiem, nasłuchiwanie oddechu, relacjonowanie stanu zdrowia innym, czytanie wyników badań, rozmowy z lekarzami, godziny spędzone w poczekalni oddziału onkologicznego, czekanie, aż automat wywoła głośno: „numer 024 proszony do gabinetu numer 08”, potem czuwanie w szpitalu przy łóżku, nawet gesty – wszystko wydaje się być takie same. I przychodzi koniec i nienawiść do szpitala, bo już potem nigdy nie przestąpi się jego progu. Czas się zatrzymuje, wypełnia go głucha pustka. Kolejne dni stają się nierozpoznawalne, nie takie, jak powinny być. Tak samo.

Indywidualny, tak bardzo osobisty ból okazuje się powtarzalny, doświadczany synchronicznie przez tysiące osób. I potem, gdy wchodzi się w czas żałoby, a trzeba załatwiać formalności, komunikować się z nieczułymi zimnymi instytucjami i ich procedurami, wypełniać kwity w urzędzie skarbowym, rozwiązywać umowy z bankami, zgłaszać roszczenia do firm ubezpieczeniowych, odbierać pocztę ciągle adresowaną na osobę, którą się opłakuje, a każdy taki list potęguje smutek i rodzi wściekłość. Znowu tak samo postępuje tak wiele obolałych bliskich.

Zsuzsa Bánk snuje wspomnienia w dwóch językach

Inna jest jednak historia rodzinna, którą Bánk równie pięknie opowiada. O wakacjach nad Balatonem, kąpielach, ogrodzie, w którym spędzało się letnie dni w rodzinnym kraju przodków, z którego jej rodzice musieli uciekać w 1956 r. Wspomnienia autorka snuje w dwóch językach, swoim ojczystym – niemieckim, i swoim drugim, niedoskonałym węgierskim. Z czułością odmalowuje ojca, jego ruchy, jego patrzenie na wodę, jego powiedzenia, jego miłość do dworców kolejowych. Ważne są szczegóły, które budowały więź, relację. Gesty i rytuały. To one stają się bezcennym skarbem, który trzeba pielęgnować, polerować, nad którym dobrze jest nawet płakać. I wyobrażać sobie „to miejsce”, tam, gdzie znalazła się ukochana osoba. I wypatrywać znaków jej obecności.

„Patrzę w niebo: ostro zarysowany sierp księżyca, rozrzucone gwiazdy i szalone kolory wieczornej zorzy – ojciec przesyła mi pozdrowienia, to jego pozdrowienia, to on pomalował dla mnie niebo, odcienie czerwieni wokół księżyca, chce mi to niebo pokazać, skierować na nie całe moje zdziwienie, całą możliwość zdziwienia. Próbuję wyobrazić sobie jego niebo, gdzie się zaczyna, i co ojciec tam wyprawia, jak spędza czas, jak odczuwa wieczność, czy w ogóle pojmuje ją jako wieczność, a może wyobrażenie czasu to dla niego przeszłość, stało się zbędne. Czy udaje mu się myśleć o nas bez bólu, bez ucisku w piersi, bez idiotycznego skurczu w gardle. Czy w ogóle o nas myśli. Czy w ogóle istnieje dla nas taka kategoria: my”.

„Pięknie smutne, długie i dobre pływanie w słowach Zsuzsy Bánk” – jak napisała na okładkę inna utalentowana pisarka Zośka Papużanka.

(Fot. materiały prasowe)

Zsuzsa Bánk, „Śmierć przychodzi nawet latem”, przekład z niemieckiego Elżbieta Kalinowska, Wydawnictwo Czarne

19 sierpnia Zsuzsa Bánk będzie gościnią Literackiego Sopotu.

Maria Fredro-Smoleńska
Proszę czekać..
Zamknij