„Zostaw ją niebiosom” (1945). Czerń w kolorze - Filmozercy.com
„Zostaw ją niebiosom” (1945). Czerń w kolorze

Nadeszła wiosna, więc wypadałoby z tej okazji wprowadzić nieco barw do tego skąpanego w czerni zakątka Filmożerców, gdzie od czasu do czasu przypominam różne filmy noir. Zatem czas na kolejną wyprawę w mroczne zaułki dawnego kina. Tym razem wszelkie podłości i niesprawiedliwości ujrzymy w Technicolorze. 

W tekście natkniecie się na szczegóły zdradzające niektóre wątki zaprezentowane w „Zostaw ją niebiosom”. Fragmenty te zostały zawarte jedynie w celu lepszego opisania danej kwestii i nie powinny wpłynąć na Wasze wrażenia podczas seansu. Jeśli mimo wszystko wolicie uniknąć niewielkich spoilerów, to wróćcie tu, gdy będziecie po filmie. Miłej lektury! 

„Zostaw ją niebiosom” w reżyserii Johna M. Stahla to jeden z nielicznych nakręconych w kolorze reprezentantów klasycznego noir. Zazwyczaj po wstępie zwracającym uwagę na pewne techniczne aspekty danej produkcji następuje dłuższy bądź krótszy wywód o przymykaniu oczu na pewne kwestie i potrzebie docenienia wkładu omawianego obrazu w rozwój samego gatunku lub nawet całego przemysłu filmowego. W tym przypadku tak nie będzie! Dzieło Stahla należy postrzegać jako coś więcej niż tylko „kolorowy noir”. To pasjonująca opowieść o kobiecie pod wieloma względami nieprzystającej do społeczeństwa. To historia osoby zaborczej i niezrozumiałej, której postawa przeraża, ale jednocześnie może też wzbudzać litość. Za sprawą głównej bohaterki jest to jeden z najlepszych filmów noir.

Właściwa akcja „Zostaw ją niebiosom” rozpoczyna się w pociągu, gdzie jesteśmy świadkami sceny, jakich w kinie na pęczki. Z jednej strony Ona, a z drugiej strony On. Ellen czyta książkę, Richard się jej przygląda. Później role się odwracają, on pali, a ona się w niego wpatruje. Wreszcie następuje pierwsza wymiana spojrzeń, uśmiechów i niezręcznych gestów, a następnie przychodzi pora na pierwszą rozmowę. Może i sporo podobnych chwil pojawiło się na dużym ekranie, ale film Stahla jest jednym z tych obrazów, gdzie dalej zamiast humoru i finałowej sielanki otrzymujemy wyłącznie mrok i cierpienie. 

Ellen kocha zaborczo (czy jak woli jej matka – „ona po prostu kocha za mocno”) i żyje w zgodzie z przeświadczeniem, że mąż powinien skupić uwagę wyłącznie na niej. W jej oczach wszystko i wszyscy to potencjalne przeszkody odgradzające ją od Richarda. Taka postawa prędzej czy później musiała doprowadzić do tragedii. Ellen przyczyniła się do śmierci niepełnosprawnego brata swojego partnera, a w celu wywołania poronienia rzuciła się ze schodów. I to nie były jej ostatnie słowa… Na łamach „Motion Picture Herald” z dnia 30 marca 1946 roku znalazła się wzmianka o mieszkańcach Nowej Anglii opuszczających kino ze łzami w oczach i nie zdziwiłbym się, gdyby podobne reakcje pojawiłyby się i dziś.

Zostaw ją niebiosą film

Fabuła „Zostaw ją niebiosom” angażuje nie tylko do śledzenia wydarzeń, ale także do dyskusji na temat głównej bohaterki. Żeby zapobiec ewentualnym nieporozumieniom już na początku pokuszę się o stwierdzenie w stylu Franza Maurera – „to zła kobieta była”. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości, ale nawet mając na uwadze jej czyny, to i tak trudno nie spojrzeć na Ellen bez choćby odrobiny litości. Ciężko nie dostrzec w niej ofiary nie tyle własnych pragnień, ile przede wszystkim zaniedbań ze strony rodziny.

„Ellen nic nie dolega. Ona po prostu kocha za mocno.” 

Za sprawą tej bagatelizującej postawy, matkę bohaterki można uznać za częściowo współwinną wszelkiemu złu poczynionemu przez Ellen. To najbliższe otoczenie jako pierwsze powinno reagować na trudności, z jakimi zmaga się członek rodziny. Tak się jednak nie stało. Najpierw Ellen połączyła patologiczna relacja z ojcem, a po jego śmierci kobietę pozostawiono samą sobie. I ta odczuwająca pustkę osoba, ta nieprzystosowana do życia z innymi jednostka trafiła na nieszczęśnika równie nieprzygotowanego do związku co ona. W pewnym momencie film wyraźnie pokazuje, że Richard od małżeństwa, w jakie został wmanewrowany, preferowałby dalszy stan kawalerski. Bohater nawet nie poszukiwał okazji do chłopięcych szaleństw i beztroski, on sam je tworzył. Trudno inaczej wytłumaczyć sytuację, w której Richard proponuje bratu wspólny poranek w jeziorze, podczas gdy chwilę wcześniej atrakcyjna małżonka sama wsunęła mu się do łóżka i zasugerowała inną formę spędzenia czasu. Mimo sprzeciwów Ellen, Richard sporo czasu poświęcał też pracy, po pewnym czasie sprowadził również do domu matkę i siostrę małżonki, by to one (a nie on) dotrzymywały jej towarzystwa. 

Brak odpowiedniego wsparcia, zaborczy charakter Ellen oraz deprywacja jej potrzeb, przecież niemal każdą chwilę z mężem musiała współdzielić, z jego bądź swoją rodziną, doprowadziły do nieszczęść, za jakie łatwo obwinić wyłącznie sprawczynię, ale trzeba przypominać o szerszym obrazie i roli otoczenia. Żeby nie było wątpliwości, nie stwierdzam, że Richard (lub ktokolwiek inny poza Ellen) odpowiadał za śmierć swojego brata, ale jego działania z pewnością nie polepszały sytuacji.

Ellen w ogóle jest niesamowicie interesującą femme fatale. Z jednej strony można w niej dostrzec typowe dla stylu noir ostrzeżenie przed wyzwolonymi kobietami, których nie da się łatwo wcisnąć w ramy żony, matki i pani domu. Sam widzę w wątku Ellen i jej rodziny zwrócenie uwagi na lekceważący stosunek otoczenia do potrzeb i trudności, z jakimi mierzy się osoba zaburzona psychicznie (niestety idące w parze z krzywdzącym utrwalaniem wizerunku takich osób jako niebezpiecznych). Do kwestii zaburzeń odniosła się także odtwórczyni roli Ellen. Gene Tierney sama zmagała się z chorobą psychiczną, a tak wspominała protagonistkę „Zostaw ją niebiosom”:

„Tak jak każda rola, którą zagrałam, Ellen ma dla mnie znaczenie jako kobieta. Wierzyła, że jest normalna i starała się przekonać do tego swoich przyjaciół. Większość osób zaburzonych emocjonalnie przechodzi przez taki etap, to odpowiednik alkoholika chowającego butelkę”.

Postać ta może nieść ze sobą jeszcze inne przesłanie. W eseju napisanym dla The Criterion Collection pisarka Megan Abbott pokusiła się o ciekawą interpretację. Według niej ciężarna Ellen mogła oferować niektórym odbiorczyniom katartyczną ulgę. Abbott stwierdza, że Ellen, przyglądając się z niechęcią zmianom we własnym ciele i nazywając swoje nienarodzone dziecko „małą bestią”, „mówi o rzeczach, o których kobiety myślą, ale nie mogą ich powiedzieć”. Nie wiem, czy w 1945 roku ktokolwiek rzeczywiście odebrał Ellen w ten sposób, ale nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. W końcu bohaterka „Zostaw ją niebiosom”, tak samo jak wiele prawdziwych kobiet, rozpoczęła drogę ku macierzyństwu z przymusu, a nie z rzeczywistej chęci posiadania potomstwa. 

Jak nie patrzyłoby się na Ellen, tak jedna rzecz zdaje się łączyć wszystkie spojrzenia. Mam tu na myśli zachwyt nad tą kreacją. Początkowo główna rola została zaoferowana innej ikonie czarnego kina, lecz ta odmówiła. Z całym szacunkiem dla Rity Hayworth, bo o niej właśnie mowa, ale cieszę się z jej decyzji. Ta rola wydaje się wręcz stworzona dla Gene Tierney i jej hipnotycznego spojrzenia. Co ciekawe, w jednej z najważniejszych scen w filmie oczy aktorki skryto za ciemnymi okularami. Może to i lepiej, Ellen beznamiętnie patrząca na tonące dziecko i bez widocznych oczu wzbudza we mnie przerażenie. Aż przypomniały mi się słowa, jakimi angielski dramaturg, reżyser i aktor Noël Coward miał opisać Gene Tierney swoje wrażenia z seansu „Zostaw ją niebiosom”. Bez wahania mogę się pod nimi podpisać.

„Chcę powiedzieć, że zawdzięczam ci jeden z najbardziej pamiętnych wieczorów, jakie kiedykolwiek spędziłem w kinie. Kiedy zobaczyłem wyraz twojej twarzy w scenie, w której utopiłaś chłopca, to pomyślałem – to jest aktorstwo.”

Zostaw ją niebiosą film noir

Warto też dodać, że tą sceną Stahl i odpowiedzialny za zdjęcia Leon Shamroy („Zostaw ją niebiosom” przyniosło mu całkowicie zasłużonego Oscara) udowodnili, że film noir nie potrzebuje dymu, nocy, kontrastujących świateł i miejskiej dżungli, by mogły powstać pamiętne momenty. Ukazane w Technicolorze i skąpane w promieniach słońca jezioro i drzewka również się do tego nadadzą. Podobnie ciężko zapomnieć o fragmencie ukazującym Ellen rozsypującą prochy ojca. Połączenie monumentalnej muzyki Alfreda Newmana, zdjęć Shamroya i surowego krajobrazu Nowego Meksyku (w tej roli Arizona) przyniosło rewelacyjny rezultat i poskutkowało stworzeniem czegoś niezapomnianego.

„Zostaw ją niebiosom” to film, który warto poznać lub od czasu do czasu sobie przypomnieć. Trudno przejść obojętnie obok tej kolorowej perły czarnego kina. Aktualnie dzieła Johna M. Stahla nie znajdziecie w ofercie większości działających w Polsce serwisów streamingowych. Jeśli brak polskiej wersji językowej nie jest przeszkodą, to podpowiadam, że możliwość darmowego (z reklamami) obejrzenia omawianego filmu oferuje platforma Plex i warto z niej skorzystać. Udanego seansu! 

Źródła i propozycje lektur poszerzających temat:

  • „10 Things I Learned: Leave Her to Heaven” (2020) aut. Jason Altman (tekst ze strony The Criterion Collection)
  • „Dark City: The Lost World of Film Noir (Revised and Expanded Edition)” (2021) aut. Eddie Muller
  • „Film Noir” (2017) red. Alain Silver, James Ursini
  • „Into the Dark The Hidden World of Film Noir 1941-1950” (2016) aut. Mark A. Vieira
  • „Leave Her to Heaven: The Eyes of Ellen Berent” (2020) aut. Megan Abbott (tekst ze strony The Criterion Collection)

Zdj. 20th Century Fox