Jan Tomaszewski: do tej pory nie udało się powtórzyć sukcesu, jaki osiągnęliśmy na Wembley

2023-10-16 12:20 aktualizacja: 2023-10-16, 12:52
Jan Tomaszewski. Fot. PAP/Piotr Nowak
Jan Tomaszewski. Fot. PAP/Piotr Nowak
"Do tej pory nie udało się powtórzyć sukcesu, jaki wtedy osiągnęliśmy na Wembley, a później na mistrzostwach świata w RFN" - wspomniał były bramkarz piłkarskiej reprezentacji Polski Jan Tomaszewski z okazji 50. rocznicy "zwycięskiego" remisu z Anglią.

17 października 1973 roku polscy piłkarze zremisowali 1:1 z reprezentacją Anglii. Dzięki temu biało-czerwoni awansowali na mistrzostwa świata drugi raz w historii oraz pierwszy raz po II wojnie światowej. Na mundialu w 1974 roku zdobyli brązowy medal.

"W 1982 roku nasze osiągnięcie powtórzyła drużyna Antoniego Piechniczka. Potem mieliśmy wspaniałych piłkarzy, ale nie mieli odpowiedniego trenera. To jest smutne" - przypomniał Tomaszewski.

Polacy w listopadzie 1972 roku rozpoczęli eliminacje MŚ od wyjazdowej porażki z Walią 0:2. Kilka miesięcy później wygrali 3:0 w rewanżu.

"Przegraliśmy z Walią i wydawało się, że zostaliśmy wyeliminowani. Oni nas pobili. Wtedy w Walii było tak, że kto się nie załapał do rugby, to szedł do piłki nożnej. Zagrali bardzo ostro. Postanowiliśmy, że pokażemy im w Polsce jak gra się twardo i to się spełniło. Wygraliśmy kolejne dwa mecze. Byliśmy nazywani przez Brytyjczyków zwierzętami. Ale kto dostał czerwone kartki? Anglik i Walijczyk" - powiedział były reprezentant Polski.

6 czerwca 1973 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie Polacy wygrali z Anglią 2:0 po golach Roberta Gadochy i Włodzimierza Lubańskiego. Przed czwartym meczem grupowym byli w komfortowej sytuacji. Do awansu wystarczył im remis.

"Wiedzieliśmy wszystko o Anglikach. Była to jedna z najlepszych reprezentacji na świecie. Tydzień przed meczem z Anglią zremisowaliśmy 1:1 z Holandią, która według mnie była wówczas jeszcze lepsza. To było dobre przygotowanie pod ten mecz" - podkreślił Tomaszewski.

Wyspiarze byli pewni siebie przed meczem z Polską i nie dopuszczali do siebie myśli, że może ich zabraknąć na mundialu w RFN. W mistrzostwach świata uczestniczyło wówczas 16 drużyn.

"Byliśmy krytykowani. Jerzego Gorgonia nazywali bokserem. Grzegorza Latę wysyłali do lekkoatletyki. Anglicy wcześniej wygrali 7:0 z Austrią, a my byliśmy drużyną na podobnym poziomie. Kiedy jechaliśmy na stadion, to ludzie wytykali nas palacami. Nie wpuścili nas na Wembley i trenowaliśmy na stadionie Arsenalu. Nie mieliśmy możliwości sprawdzenia boiska. Na przedmeczowej rozgrzewce poleciały na nas puszki z piwem. Nikt z Anglików nie zakładał, że możemy osiągnąć dobry wynik. Zlekceważyli nas" - stwierdził bramkarz.

Anglicy niemal cały czas przeważali w meczu z Polską. Oddali 36 strzałów na bramkę, w tym 17 celnych, natomiast Polacy odpowiednio pięć i dwa. Tomaszewski był po tym meczu nazywany "człowiekiem, który zatrzymał Anglię".

"Tak mówili, ale ja to dementowałem. Człowiek, który zatrzymał Anglię to był pan trener Kazimierz Górski. Popełniłem wiele błędów na Wembley, ale moi koledzy mnie ratowali. Trenowaliśmy to, bo zdawaliśmy sobie sprawę, co nas tam czeka. Walczyłem z Anglikami wykorzystując swój zasięg rąk, ale niejednokrotnie przegrywałem tę walkę, ale inni piłkarze stali w świetle bramki, bo tak ich zaprogramował pan Kazimierz" - wyjaśnił.

Do przerwy było 0:0. Polacy przetrwali huraganowe ataki Anglików, a Tomaszewski popisał się wieloma spektakularnymi interwencjami. Gospodarze byli wspierani przez 100 tysięcy kibiców zgromadzonych na Wembley.

"Nie mogliśmy rozmawiać w czasie meczu, bo kiedy Anglicy mieli piłkę, to był taki doping, że nie słyszeliśmy własnych myśli. Wielu z nas grało pierwszy raz na zadaszonym stadionie. Na Stadionie Śląskim wszystko uciekało w górę, a na Wembley odbijało się od dachu i spadało na murawę. W przerwie weszliśmy do szatni. Rozmawialiśmy dwie minuty, a potem pan Kazimierz podchodził do każdego z nas i dawał instrukcje. W drugiej połowie Anglicy mieli przewagę, ale nie byliśmy już chłopcami do bicia" - opowiadał Tomaszewski.

W 57. min Polacy wyprowadzili jeden z nielicznych ataków. Henryk Kasperczak podał do Grzegorza Laty, który przebiegł kilkadziesiąt metrów i wystawił piłkę Janowi Domarskiemu, a ten uderzył bez przyjęcia i strzelił gola na 1:0. Akcja bramkową przeprowadzili piłkarze Stali Mielec.

"Pan Kazimierz reprezentację oparł na duetach i tercetach z jednego klubu. Akcja bramkowa na Wembley była mielecka, bo zaczęła się od Henryka Kasperczaka. Później Grzegorz Lato, a na końcu ja. Pomógł nam jeszcze Robert Gadocha, który ściągnął jednego obrońcę w lewą stronę, więc miałem prawie pół bramki wolnej do oddania strzału. Peter Shilton popełnił błąd, bo myślał, że strzał będzie w długi róg, a piłka poszła w krótki. Uderzyłem bardzo mocno. Do dzisiaj większość kibiców i komentatorów mówi, że ta piłka zeszła mi z nogi" - wyjaśnił Domarski.

Bramka Domarskiego została wybrana jednym z 50 najważniejszych goli w historii futbolu przez brytyjski dziennik "The Times".

"To był potężny strzał. Shilton przez 90 minut przeżywał to, że Anglicy nie mogą strzelić gola. Przy rzucie karnym odwrócił się tyłem do strzelającego. Nie chciał na to patrzeć. Był usztywniony i zestresowany. Jan kapitalnie trafił, a piłka przeleciała bramkarzowi pod pachą. Gdybym ja puścił takiego gola, to byłaby to moja wina, bo byłem cały czas w grze. Natomiast Shilton stał i zjadł go stres" - wytłumaczył Tomaszewski.

Anglicy kilka minut później wyrównali z rzutu karnego. Allan Clarke strzelił mocno w prawy róg bramki i nie dał szans Tomaszewskiemu, który rzucił się w drugą stronę.

"Trener Górski powtarzał: im dłużej my jesteśmy przy piłce, tym krócej oni. Przestrzegał, że rzucą jak harty i miał rację. Odczuwaliśmy nieprawdopodobny strach i stres. Jako bramkarz byłem jedynym zawodnikiem, który mógł przetrzymać piłkę. Zawodnicy z pola odczuwali wielką presję, bo od razu byli atakowani" - oznajmił brązowy medalista MŚ.

Tomaszewski skończył mecz z kontuzją ręki, gdyż ucierpiał w starciu z Clarkiem - napastnikiem reprezentacji Anglii.

"W pewnym momencie wyrzuciłem piłkę i nie zauważyłem przed sobą dwumetrowego Clarke’a. Gdy ujrzałem jego nogę, to przykryłem piłkę ręką, a on mnie kopnął. Doktor Garlicki zamroził mi tę rękę. Potem przez trzy tygodnie chodziłem w gipsie. Byłem jedynym zawodnikiem, który nie uczestniczył w imprezie po meczu. Dostałem leki znieczulające, żebym wytrzymał do rana" - rzekł Tomaszewski.

"Adam Musiał po meczu powiedział mi: dobrze, że cię kopnął, bo wreszcie cię obudził. To była tylko i wyłącznie moja wina. Na miejscu Clarke’a zachowałbym się tak samo. Frajer wypuścił piłkę, to trzeba strzelić" - kontynuował.

Polacy utrzymali remis i awansowali na mundial, wygrywając grupę eliminacyjną przez Anglikami i Walijczykami.

"Remis gwarantował nam to, że pojedziemy na mistrzostwa świata. Wiedzieliśmy, że wytrzymać do końca. Byliśmy bardzo zmotywowani, bo mieliśmy świadomość, że możemy pojechać na mundial pierwszy raz po II WŚ" - podkreślił Domarski.

"Wierzyliśmy w to, że wytrwamy i tak się stało. Do dzisiaj się z tego cieszymy. Minęło 50 lat, a ja mam wrażenie, jakby to było wczoraj. Chyba przez kolejne 50 lat będziemy świętować tę bramkę, bo na razie nie widzę większych szans na to, że nasza kadra coś zrobi. Życzę im, żeby osiągnęli takie sukcesy jak my" - skomentował były napastnik.

Mecz na Wembley jest uważany za mit założycielski drużyny trenera Górskiego, która później zajęła w trzecie miejsce w mistrzostwach świata w RFN i zapoczątkowała najlepszy okres w historii piłkarskiej reprezentacji Polski. Biało-czerwoni pod wodzą trenera Piechniczka powtórzyli ten sukces w 1982 roku podczas mundialu w Hiszpanii.

"Nie spodziewałem się tego, że będziemy o tym mówić przez kolejne 50 lat. Przed nami i po nas byli naprawdę wspaniali piłkarze, a teraz chyba mamy najlepszą generację. Lecz mają pecha, bo brakuje takiego człowieka jak Kazimierz Górski. Gdyby teraz był przy tej drużynie, to jestem przekonany, że mielibyśmy medal mistrzostw Europy lub świata" - ocenił Tomaszewski.

"W tej chwili mamy najlepsze pokolenie w historii. Najlepszego napastnika świata. Nasi gracze występują w drużynie mistrza Włoch, Hiszpanii i wicemistrza Francji. Naprawdę mamy wspaniałych piłkarzy. W klubach grają dobrze, ale nie w reprezentacji. Kiedy występowaliśmy z orłem na piersi, to byliśmy zjednoczeni i graliśmy dla ojczyzny. W tej chwili jest to niemożliwe do powtórzenia" - zakończył legendarny bramkarz.(PAP)

Autor: Maciej Gach

jc/