KISS - Revenge [1992]

KISS - Revenge

KISS - Revenge

Wydawca: Island / Mercury / PolyGram
Rok wydania: 1992

  1. Unholy
  2. Take It Off
  3. Tough Love
  4. Spit
  5. God Gave Rock & Roll To You II
  6. Domino
  7. Heart Of Chrome
  8. Thou Shalt Not
  9. Every Time I Look At You
  10. Paralyzed
  11. I Just Wanna
  12. Carr Jam 1981

Skład: Gene Simmons - gitara basowa, śpiew, chórki; Paul Stanley - gitara rytmiczna, śpiew, chórki; Bruce Kulick - gitara prowadząca; Eric Singer - perkusja, chórki
Gościnnie: Eric Carr - chórki w [5], perkusja w [12]; Vinnie Vincent - gitarowe intro w [1]; Kevin Valentine - perkusja w [2]; Dick Wagner - gitara prowadząca w [9]

Produkcja: Bob Ezrin

W listopadzie 1991 r. walkę z rakiem serca przegrał Eric Carr, długoletni perkusista KISS. Na jego miejsce zespół zdecydował się zatrudnić Erica Singera, doświadczonego pałkera, który szlifował wcześniej swoje umiejętności u Lity Ford, w Black Sabbath (w połowie lat '80), Badlands i podczas solowej trasy koncertowej Paula Stanleya w 1989 r. W roku 1992 już z Singerem na pokładzie ukazuje się zadedykowany pamięci Carra album Revenge, znacznie lepszy od poprzedniego wydawnictwa.

Niemal dwu i pół letnia przerwa dobrze wpłynęła na świeżość materiału, utworów jest mniej niż wcześniej, za to nie ma tu tak dużej liczby wypełniaczy, jak to miało miejsce na Hot In The Shade. Poprawiła się też produkcja, którą tym razem powierzono Bobowi Ezrinowi, współpracującemu już z zespołem podczas nagrań do krążków Destroyer i The Elder. Mimo wszystko sprzedaż płyty była dość podobna do poprzedniczki. Wprawdzie KISS mogłoby uchodzić bardziej za firmę niż za zespół i przy takiej ilości pieniędzy wpakowanych w promocję zawsze musi się przyzwoicie sprzedać, to w 1992 r. wobec zmiany mody i naporu muzyki grunge wyprzedany nakład pół miliona egzemplarzy (w ciągu kilku miesięcy od wydania albumu) i tak był nie lada wyczynem. Unholy, pierwszy kawałek na wydawnictwie, kojarzy mi się jakoś z płytami Alice Coopera Trash i Hey Stoopid. Ten skomponowany przez Simmonsa i Vinniego Vincenta numer pasowałby idealnie do tych dzieł Coopera i szkoda, że nie pokuszono się o zaproszenie go tutaj na gościnne występy. Głos Gene'a też się nieźle sprawuje, w zwrotkach brzmi mocno, a w refrenach wsparty jest przez przebojowe, utrzymane na nutę lat '80 chórki. Solówkę Kulick najprawdopodobniej improwizuje, ale pasuje to do mrocznego klimatu kompozycji. Take It Off może uchodzić za kolejny hit. Wstęp jest po prostu rewelacyjny, wspaniale brzmią tu gitary, no i sam utwór pełen jest niesamowitej energii. Tym razem śpiewa Stanley, który też skomponował ową pozycję do spółki z Ezrinem i Kanem Robertsem. Jedyne, co mnie tu trochę razi, to te aranżacje perkusji stylizowane na lata '70, ale jest to niemal znak firmowy KISS, wszak dzięki takim patentom zyskali sławę. A ja ten prymitywizm artystyczny wypominam im przy każdej nadarzającej się okazji. W Tough Love muzycy grają już w bardziej pospolity i typowy dla owych czasów sposób, za to warto zwrócić uwagę na wokalizy Stanleya. Czyż nie brzmi on tu trochę jak młody Ozzy Osbourne? Mnie się to od razu rzuca w uszy. Najbardziej podoba mi się w tym nagraniu gitarowe solo Kulicka, nieco eksperymentatorskie i pełne "dziwnych" dźwięków. Skoro o eksperymentach mowa, to nie obyło się i bez nich w Spit. Simmons i Stanley wymieniają się na zmianę mikrofonami, Gene stara się śpiewać jak jakiś czarnoskóry wokalista i na nutę funkową, Paul natomiast próbuje zachowywać swój standardowy sposób artykulacji i w sumie jako całość wychodzi to całkiem ciekawie. Najbardziej po raz kolejny błyszczy jednak Bruce i jest to jeszcze jeden argument za tym, że w owym okresie, przynajmniej jak dla mnie, to on był najbardziej uzdolnionym muzykiem w tej grupie. Dalej panowie serwują nam remake klasycznego kawałka Argent - God Gave Rock & Roll To You II i zaprawdę powiadam Wam, jest to wspaniały cover, mimo iż pozbawiony kilku progresywnych elementów obecnych w oryginale. Uwielbiam obie wersje, ale muszę przyznać, że wykonanie "całusów" jakoś do mnie bardziej trafia, być może dlatego, że chronologicznie usłyszałem je jako pierwsze. Zresztą inny zespół, Petra, też wziął się za ten utwór i również zagrał go znakomicie. Jaki z tego wniosek? To rewelacyjny i ponadczasowy kawałek. Domino jest całkowicie autorską kompozycją Simmonsa i w dodatku jedną z najlepszych na krążku. Taki rock'n'roll w wolniejszym wydaniu, wciąż jednak brzmiący bardzo rozrywkowo. Jak widać, a w zasadzie jak słychać, można zmajstrować coś dobrego bez posiłkowania się kompozytorami z zewnątrz. W Heart Of Chrome ręce maczali Vinnie Vincent i Bob Ezrin, powstał z tego dość udany kawałek, który stylistycznie pod względem muzycznym odbiega trochę od dokonań KISS i jedyne, co go w tej stylistyce silnie trzyma, to linie wokalne i typowo "kissowe" chórki. Bliżej mu za to do dokonań Alice Coopera z czasów płyt Constrictor i Raise Your Fist And Yell. Trochę podobieństw do niektórych numerów Warranta ( z jedynki) i L.A Guns można znaleźć w Thou Shalt Not. Jest to w sumie utwór party rockowy, którego nie powstydziłoby się też Poison, chociaż akurat partie wokalne Gene'a z tego typu graniem mają raczej niewiele wspólnego. Tempo średnie, niemal marszowe, samo nagranie brzmi dość mocno ze względu na brzmienie gitar i ciężkość sekcji rytmicznej. Czas na balladę i dostajemy oparte na akustykach Every Time I Look At You. W tej bardzo przyzwoitej pościelówie gitarę prowadzącą dzierży niejaki Dick Wagner, nie wiem tylko, czy gra on tu na akustykach, czy tylko prowadzi elektryczną solówkę w drugiej połowie ścieżki, sama kompozycja jest wszak autorstwa Stanleya (obstawiam solówkę, bo przecież zespół grał później ten utwór na KISS Unplugged). Obiektywnie muszę stwierdzić, że ballada ta wystaje nieco ponad średnią statystycznych pościelówek - nie jest ponad miarę przesłodzona i nie jest też jakimś gniotem. Wspólne dzieło Simmonsa i Ezrina o tytule Paralyzed potrafi rozbujać, chociaż podobnych nagrań słyszało się setki. Niby nic oryginalnego, ale lepszy sprawdzony, odgrzany kotlet niż jakiś wyszukany zapychacz. Wypełniaczem jest dla mnie za to I Just Wanna, niby jest to piosenka oparta o rock'n'rolla, ale jej prymitywizm mnie strasznie razi. Lepiej robi się w środku, gdzie grupa próbuje naśladować chóralne patenty Queen, ale jest to moment na tyle krótki, że tonie w odmętach niezaciekawej reszty. Album kończy znakomity numer Carr Jam 1981, przerobiona nieco demówka z popisami Erica Carra pochodząca z czasów, gdy dołączył on do kapeli. Modyfikacją w stosunku do oryginalnego nagrania jest podmiana partii gitar, gdzie oryginalne ścieżki Ace'a Frehleya zamieniono na te zagrane przez Kulicka. Dużo tutaj ciekawych perkusyjnych pomysłów i aż dziwne, że zespół nie zamieścił tego na którymś ze starszych krążków (chociaż główny motyw z tej demówki wykorzystał akurat Frehley w Breakout swojego Frehley's Comet w 1987 r.).

Revenge powinno nosić tytuł Satisfaction, w ramach rekompensaty za nie do końca przemyślaną Hot In The Shade ;). Tak czy inaczej, jak dla mnie jest to jeden z najlepszych albumów KISS i stawiam go na równi z lubianym przeze mnie Crazy Nights. Jeśli ktoś szuka dobrej pozycji pochodzącej z początku lat dziewięćdziesiątych, to jest to płyta, której pominięcie byłoby błędem. Simmons w doskonalej formie wokalnej i kompozytorskiej, do tego jeszcze wspaniały cover jak wisienka w torcie. Polecam.

Oficjalna strona: www.kissonline.com

© Hard Rock by Guitarrizer 2003-2024