czyli jak to bywało "między nami terrorystami"


Oto fragmenty wspomnień Karola Wędziagolskiego, herbu Pomian, z podwileńskiego Jawo- rowa (parafia Soleczniki), a które dotyczą mało znanego epizodu wojny polsko-bolszewickiej toczonej w latach 1920-21. Fragmenty pochodzą z końcowej części publikacji ww. Autora zatytułowanej: “Pamiętniki”, z podtytułem: wojna i rewolucja; kontrrewolucja; bolszewicki przewrót; warszawski epizod; 
https://pl.wikipedia.org/wiki/Karol_W%C4%99dziagolski
Po raz pierwszy „Pamiętniki” wydała Polska Fundacja Kulturalna w Londynie w 1972 r., a w 1987 r.  edytowała wydanie drugie. Pierwsze wydanie krajowe ukazało się w 1989 r. sumptem Warszawskiej Oficyny GRYF. 
https://archive.org/stream/WdziagolskiPamitniki/W%C4%99dziagolski%20Pami%C4%99tniki_djvu.txt

WiKi podaje, że czwarta edycja „Pamiętników” ukazała się w 2007 r. (warszawskie wydawnictwo ISKRY), a piąta w 2009 r. (wileńskie wydawnictwo „Czas”).

Zamieszczam tekst w brzmieniu znajdującym się w wydaniu z 1989 r., czyli nie porównywałem wydań późniejszych (zwłaszcza np. przypisów), dlatego zamieściłem własne przypisy do fragmentów o ludziach i zdarzeniach sprzed, było nie było, już ponad stulecia. Gdy stosowne info znajdowało się w polskiej, angielskiej lub rosyjskiej Wiki, wówczas podałem link, zaś przypis oznaczyłem nawiasem kwadratowym […].W kilku przypadkach zamieściłem tłumaczenia lub wyjaśnienia zwrotów obcojęzycznych lub  nazw, które wówczas były stosowane, a dzisiaj są już zapomniane (,,,). Opuszczone fragmenty tekstu oznaczyłem nawiasem okrągłym (…). Dodałem własne śródtytuły, gdyż temat notki odnosi się misji Karola Wędziagolskiego z 1920 r., a  całość  tekstu oryginalnego liczy sobie 435 stron, tak więc oryginalne śródtytuły miałyby się nijak do zamieszczonych fragmentów.

Karol Wędziagolski jest chyba pierwszym, który z autopsji poznał i opisał cechę wszelkiej maści socjalistów, iż zgodnie z nią „wróg jest zawsze tylko na prawicy”.
*****************************************
Misja paryska
(…)
Znowu zostałem wezwany przez Naczelnika Państwa. Audiencja, jak zwykle, wyznaczona była na godzinę bliską północy. Przyjechałem po jedenastej i w salonie na dole zastałem sporo ludzi, przeważnie mi nieznanych, oczekujących na przyjęcie. Oficerowie Adiutantury robili honory domu, zabawiając konwersacją na tematy, sejmowe, towarzyskie, lekkie i zajmujące, byle czas gościom zbytnio się nie dłużył. Nadszedł Wieniawa-Długoszowski, który przedstawił mnie ministrowi Robót Publicznych, Panu Narutowiczowi, płk Kazimierzowi Świtalskiemu, Adamowi Kocowi i paru innym panom.
(…)
Piłsudski swoim zwyczajem chodził po pokoju. Przywitał się ze mną jak z dobrym znajomym, po czym ze znaczącym, jak wydawało mi się, uśmiechem, powiedział:
- Zapraszam na herbatę. Z miejsca zaczął mi opowiadać o Wilnie, …
(…)
Kwadranse mijały na zegarze wraz ze wspomnieniami młodych lat.
(…)
Nagle Piłsudski przerwał wileńskie faramuszki:
- Trzeba żebyście, nie odkładając, pojechali do Paryża, a jeśli macie kogo na widoku w Londynie, to i do Londynu. Musicie odnowić swoje kontakty rosyjskie z waszymi przyjaciółmi z rewolucji. Może się coś uda z nimi wspólnego zrobić, ostatecznie mamy z nimi dość poważnego, wspólnego wroga, który nie przebiera w środkach, by nas zgnębić, gdyż to my stoimy mu w poprzek drogi na szeroki świat. Piłsudski pochwalił mój list do Sawinkowa. 
https://pl.wikipedia.org/wiki/Boris_Sawinkow
Rozwinął tezę, że we wspólnym interesie, tak Polski, jak Rosji, jest jej wycofanie się w granice państwa narodowego, gdyż imperialny monolit państwowy okazał się złudą. W pewnej chwili powiedział:
- Czy to sami Rosjanie dokonali przewrotu bolszewickiego? Po co to Rosjanom było potrzebne? Polakom, Ukraińcom, Żydom i wszystkim innym było to istotnie bardzo potrzebne. Wy róbcie swoje, gdyż to, co robicie, robicie w dobrej wierze. Wy wierzycie, że znajdziecie Rosjan, którzy dojrzeli do poziomu naszego rozumienia wspólnej sprawy. Szukajcie. Być może takich znajdziecie, i daj Boże.
(…)
Piłsudski powiedział:
- Dam wam list do naszych ludzi, w którym was przedstawię jako mego przyjaciela i zaufanego człowieka.
(…)
Szybko załatwiono mi wyjazdowe formalności i któregoś dnia późnego lata czy wczesnej jesieni pognałem pospiesznym pociągiem w szeroki świat na zachód. Jechałem na Wiedeń, Zurich, Bazyleę, gdyż przez Niemcy nie miałem ochoty. Do Paryża przyjechałem po 48 godzinach wygodnej podróży, niezmier- nie dla mnie ciekawej, przez kraje tak zupełnie niepodobne do leśno-błotnych płaszczyzn północnej Rosji, gdzie przez lata mieszkałem, do leśno-jeziornej Wileńszczyzny, z którą byłem związany jakąś serdeczna pępowiną, do pszeniczno-topolowych równin Królestwa, które poznałem w czasie wojny.
(…)

Sawinkow
Sawinkow ucieszył się niezmiernie z mojego przyjazdu. Dla mnie również spotkanie towarzysza tylu dramatycznych przejść nie mogło być obojętne.
(…)
Zabawne było widzieć w Paryżu, na tle wspaniałego apartamentu, eleganckiego pana, tegoż samego Sawinkowa, z którym zmykało się onego ponurego czasu kapuścianymi ogrodami w zimowy wieczór w Pskowie, z którym się później mieszkało w rozstrzeliwanej Moskwie, a jeszcze później przekradało przez granicę między czerwonym a białym Donem w niezupełnie udanej roli kontrrewolucjonistów.
(…)
Teraz dopiero poznałem piękna panią Eugenię Zylberberg (…), żonę, a niegdyś towarzyszkę najniebezpieczniejszych przedsięwzięć Sawinkowa w ramach akcji terrorystyczno-rewolucyjnej. Patrząc na tę wytworną damę, nie chciało się wprost wierzyć, że to te same delikatne i wątłe palce, stworzone, zdawałoby się, do haftu tylko lub do harfy, ładowały kapryśny, samodziałowy dynamit do form i pudełek, by zabijać ludzi.
[Eugenia Zylberberg (1883/5 – 1942); siostra terrorysty „eserowca” Lwa Iwanowicza Zylberberga (1880 - 1907), wydanego przez Jewno Azefa w ręce Ochrany i powieszonego za zamach na generał-majora Władimira Fiodorowicza von der Launitza, gubernatora St. Petersburga, zabitego 3 stycznia 1907 r.  Brat i siostra byli dobrymi znajomymi B. Sawinkowa].
(…)
Naszkicowaliśmy z grubsza plan wspólnej akcji i wytyczne do samodzielnych wystąpień każdego z nas z osobna. Do wspólnej akcji należały wysiłki przekonania jak najszerszych środowisk społecznych i politycz- nych rosyjskich, że walka białych generałów nad Donem, nad Wołgą i w Syberii jest prowadzona beznadziejnie źle, nie wzbudza w szerokich masach zaufania, bo nie jest żadnym budowaniem lepszego życia, lecz krwawym odwetem.
Ani u Denikina, ani u Kołczaka, ani u Judenicza demokraci, a tym bardziej socjaliści nie mają nic do powiedzenia, są najwyżej tolerowane poszczególne jednostki bez wpływu na bieg i charakter rzekomo odrodzeńczej walki. Należy więc stworzyć zbrojny ruch odrodzenia, zupełnie niezależny od apolitycznych generałów, którzy odrzucili demokrację, nie zdobyli zaufania na zewnątrz i życzliwej oceny światowej opinii demokratycznej dla planów pokonania przeciwnika i zapoczątkowania prawdziwego moralnego i politycznego odrodzenia Rosji.
(…)
Zaprojektowaliśmy szereg spotkań z obecnymi w Paryżu członkami KC eserowskiej partii, później z przed -stawicielami mieńszewików, w końcu z członkami partii konstytucyjno-demokratycznej. Poza tym z wybitnymi osobistościami rosyjskiej demokracji, jak Czajkowski, Makłakow (b. ambasador Tymczasowego Rządu w Paryżu), Burcew. Z ich współdziałaniem chcieliśmy popularyzować ideę polsko-rosyjskiego porozumienia w celu organizacji patriotycznego ruchu pod sztandarami „Związku Odrodzenia Rosji”.
(…)
Sawinkow zamierzał również wprowadzić mnie do grona swoich przyjaciół Francuzów, polityków, dziennikarzy, publicystów i intelektualistów, przewidując z tego niejaki pożytek dla naszych planów.

Baronostwo Derenthal
Pierwszy dzień zakończył się smaczną kolacją w małej, znakomitej restauracji „A la Bécasse”, niedaleko Madeleine, dokąd mnie zaprosił pan Borys. Tam poznałem parę najbliższych i najzaufańszych „współ- pracowników” mego przyjaciela Sawinkowa. Byli to państwo Digkoff-Derenthal. On sprawował przy Sawinkowie funkcję łącznika politycznego. Jego małżonka, pani Aimée (Luba), była też Rosjanką, bardzo zagadkowego pochodzenia, od dawna zamieszkałą w Paryżu, przy czym rodzice jej przezywali się nazwiskiem jednej z najstarszej linii francuskiej arystokracji (dokładnego brzmienia już dziś nie pamiętam).
[Aleksander Arkadiewicz Digkoff (1885 -1939); publicznie występujący pod pseudonimem Aleksander Derenthal. Emma Jefimowa Stauret (196 8 1969); żona Aleksandra Digkoffa (od 1912 r.) , a od 1919 r. związana z B. Sawinkowem, ale bez formalizowania ich związku]                                                                     https://dic.academic.ru/dic.nsf/ruwiki/1482570 
(…)
Moje złe przeczucie miało się i tym razem sprawdzić, w przyszłości wprawdzie dalszej niż okres zamknięty w moich pamiętnikach. Miałem przed sobą parę wyrafinowanych zbrodniarzy. W streszczeniu i po zestawieniu post fatum różnych okoliczności i szczegółów, ponura historia przedstawia się tak: pani Derenthal najpierw wciągnęła Sawinkowa w słodki romans, któremu pan Derenthal przyjaźnie patronował. Dla kochanki pan Borys porzucił żonę i syna, i pomimo ostrzeżeń bardzo bliskich ludzi, a w Warszawie nawet poufnych ostrzeżeń naszego wywiadu, zignorował wszelkie poszlaki, które co najmniej powinny były zbudzić podejrzenia u starego wygi konspiracji. W tym wypadku Sawinkow był ślepy i głuchy, zaufał miłości. Państwo Derenthal jeździli do Rosji, rzekomo konspiracyjnie, rzekomo na „robotę”, kierowaną przez Sawinkowa. Wreszcie i on pojechał rzekomo przetartą i pewna konspiracyjna drogą wprost w objęcia przebranych za konspiratorów agentów CzeKa. Nigdy nie miałem wątpliwości, że elegancki baron i jego piękna pani Luba byli już w tym czasie w Paryżu najzwyklejszymi agentami sowieckiego wywiadu, przystawionymi do najgroźniejszego wroga bolszewików.
(...)

Dmowski
Złożyłem półoficjalne wizyty kilku naszym dyplomatom, przejętym przez MSZ w sukcesji po Komitecie Narodowym w Paryżu. Próbowałem też od czasu do czasu bardzo ogólnikowo zaznajamiać bystrzejszych rodaków z osobliwymi cechami polsko-rosyjskiego problematu. Szybko dałem za wygraną. Żaden z nich nie wyszedł poza banały i tradycyjne oklepanki, nie mające nic wspólnego z aktualną rzeczywistością, za to mocno przytroczone do ułańskiego siodła sto pięćdziesiąt lat temu. Jeśli to byli zawodowi i młodzi dyplomaci, to żyli tak pochłonięci załatwianiem codziennych i zawsze szybkobieżnych duperelek służbowych i tak przejęci ważnością swojej roli, że aż głusi i ślepi na wszystko co wykraczało poza obręb codziennej papierowej potrzeby. Poza tym kwestie przyjęć, strojów, plotek o dzisiejszych i wczorajszych romansach dyplomatycznych wedet, znajomość zgrabnych kawałów i sprośnych dykteryjek, obok kwestii orderów, wstęg, wyścigów, gatunków win i marek samochodów stanowiły rdzeń ich zainteresowań.
(…)
Tematy na pojutrze, dotyczące zagadnienia, by Polska przestała być w polityce zachodnio-europejskiej małą wice-Rosją, nikogo nie obchodziły poza jedynym Polakiem, którego miałem wkrótce spotkać.
(…)
Rozumowałem najbardziej po prostu, że Dmowski ma w Paryżu ustaloną pozycję, więc może być bardzo użytecznym dla sprawy, która nie jest ani sprawą Piłsudskiego, ani sprawą Dmowskiego, lecz sprawa polską.
(…)
Dmowski uprzejmie zgodził się z moją opinią, że w problemacie - my i Rosja – powstała próżnia, a czas jest najodpowiedniejszy dla zainicjowania zupełnie nowej i długodystansowej polityki ze wschodnim sąsiadem. Po wymianie nieco rozbieżnych charakterystyk wspólnie znanych nam Rosjan (…), Dmowski zapytał o Sawinkowa, lecz w taki sposób, by raczej delikatnie się dowiedzieć czy moja z nim zażyłość nie sięga dawnej wspólnoty w mordowaniu ludzi. Był wyraźnie usatysfakcjonowany, gdy odpowiedziałem (…): „jestem człowiekiem wierzącym, więc nie mogę zabijać ludzi z tego powodu, że myślą inaczej niż ja, … (…)”. - Zresztą – dodałem – nie jestem socjalistą, lecz wyznaję potrzebę radykalnych reform społecz- nych w naszej ojczyźnie. Wierzę, że nieodzownym warunkiem jej bezpieczeństwa jest przyswojenie dwudziestu milionom rzymskokatolickich chłopów świadomości, że są również Polakami, czego bez reform praw i obyczajów dokonać się nie da.
(…)
W czasie mego pobytu w Paryżu widywałem Dmowskiego często, nabrałem do niego szacunku (…). Tym bardziej, że zaimponował mi przy tym wcale nie endecką subtelnością, nieomal elegancją. Mianowicie nigdy, ani jednym słowem, dwuznacznikiem czy akcentem nie zaczepił osoby Piłsudskiego i w najmniejszym stopniu nie złamał dobrych manier w stosunku do swych zaciętych antagonistów, sprawujących rządy w państwie.
(…)
Przy którymś kolejnym spotkaniu zapytałem Dmowskiego, czy zechce przyjąć moje zaproszenie na śniadanie, na które zaproszę kogoś z moich rosyjskich przyjaciół. Dmowski odpowiedział żywo, że i owszem, ale nieco później, gdyż wprzód on urządzi dla mnie spotkanie ze swoim przyjacielem, panem Augustem Gauvain, redaktorem „Journal des Débats”, człowiekiem bardzo wpływowym, i jak się Dmowskiemu wydaje, przygotowanym do zrozumienia wielu zawiłości w stosunkach na wschodzie Europy.
https://fr.wikipedia.org/wiki/Auguste_Gauvain
Śniadanie miało miejsce u uroczego Larue.
[Restauracja Larue; Paris, rue Royale 27 (w obecnej 8 Dzielnicy ), zlikwidowana w latach 50-tych XX wieku]
(…)
Interesowały go specjalnie zagadnienia dawnych posiadłości Rzeczypospolitej, współcześnie nazywane „kresami”. (A. Gauvain’a – przypis S.O.) Obaj z Dmowskim wykorzystaliśmy jego konserwatywny pietyzm dla zasięgu łacińskiej kultury i wskazywaliśmy na żelazną polskość inteligencji tego obszaru, na tradycjo- nalną rzecz pospolitość mas ludowych między Niemnem i Dźwiną, a częściowo i Dnieprem, na nieprzez- wyciężony w warunkach stukilkudziesięcioletniego prześladowania katolicyzm północnego kraju, duchowo i cywilizacyjnie dominujący nad prawosławiem.
(…)
Makłakow, b. ambasador Tymczasowego Rządu, nazywany teraz złośliwie l’embarcadeur de la grande impuissance wymówił się chorobą i nie przyszedł.
[Wasilij Aleksandrowicz Makłakow (1869 – 1957); ówczesny ambasador Republiki Rosji w Paryżu (odwołany przez L. Trockiego z tej funkcji w listopadzie 1917 r., ale de facto pełniący obowiązki do 1924 r., tj. do chwili nawiązania stosunków dyplomatycznych między Francją a Rosją Sowiecką. Rodzony brat carskiego ministra Nikołaja Aleksandrowicza Makłakowa rozstrzelanego przez bolszewików w 1918 r.;  - l'embarcadeur de la grande impuissance (fr.) tu: galernik wielkiej impotencji]

Dmowskiemu Sawinkow raczej się podobał, Dmowski natomiast Sawinkowowi znacznie mniej. Może przyczyną tego była znacznie silniejsza pozycja Dmowskiego w Paryżu. Wprawdzie w owym czasie akcje polityczne Sawinkowa, jako wroga bolszewickiego reżymu, wzrosły w związku z jednostronnym przekreś-leniem przez rząd komisarzy ludowych wszystkich rosyjskich długów i zobowiązań na kilka miliardów w złocie. Jednakże reprezentował tych, co przegrali, gdy Dmowski tych co wygrali.

Rosyjscy sojusznicy
Któregoś wieczoru Sawinkow wydał wielkie przyjęcie u Prunier, na które sprosił swych znajomych i przyjaciół, dziennikarzy, literatów i intelektualistów z francuskiej lewicy.
[Maison Prunier była pierwszą paryską restauracją serwującą kawior pozyskiwany z własnych hodowli jesiotrów (rzeka Gironde i okolice). Lokal działa do dzisiaj, od 1925 r. pod adresem 16 Avenue Victor Hugo (poprzednio rue Duphot), stąd jego ówczesna popularność wśród porewolucyjnej emigracji rosyjskiej]
Głównym celem było oczywiście spopularyzowanie i wywołanie zainteresowania dla naszych zamiarów i projektów. (…) Chociaż międzynarodowy zasięg przewrotu bolszewickiego nie był przez nikogo kwestionowany, jak zauważyłem, obecni nie zdawali się specjalnie zaniepokojeni. Gdy przyszła kolej na mnie, (…) zaatakowałem mocno niemrawy stosunek do bolszewizmu, który dla wielu obecnych, a dla wszystkich prawie nieobecnych wydawał się raczej kontynuacją i odmianą francuskiego liberté, egalité et fraternité - a dla najbardziej płytko myślących rodzajem ludowego, kolektywnego Iwana Groźnego. (…) Niedwuznacznie podkreśliłem, że na całym świecie, nie wyłączając Francji, nie braknie palnego materiału, pozostającego całkowicie do dyspozycji moskiewskich podpalaczy. (…) Pan Pertinax, słynny ze zjadliwości pióra, zadał mi kilka dodatkowych i rozumnych pytań, podziękował serdecznie w imieniu swoim i zebranych, a gdy go poprosiłem o zajęcie życzliwego stanowiska w naszej sprawie, zamyślił się głęboko i odpowiedział w te słowa:               - Drogi panie. Gdybyśmy mogli, gdybyśmy potrafili przekonać naszych proletariuszy, że obraz, który pan odmalował, jest prawdziwy, wyzbylibyśmy się połowy kłopotów wewnętrznych i mogli naszym braciom Rosjanom podać pomocną rękę.
https://en.wikipedia.org/wiki/Andr%C3%A9_G%C3%A9raud
Cały ciężar tego oświadczenia zawisł nad jednym słowem g d y b y ś m y. Polityczny cel przyjęcia u Prunier został jednak osiągnięty. Począwszy od następnego dnia w dziennikach stołecznych zaczęły się ukazywać na poczesnych miejscach artykuły i notatki, których ogólny sens polegał na ostrzegawczym apelu do demokracji, by nie lekceważyła niebezpieczeństwa bolszewickiego dla całego świata, z drugiej zaś strony były podkreślane wszystkie korzyści dla Francji, jakie przynieść by mogło trwałe porozumienie między jej dwoma naturalnymi sojusznikami: Polską i Rosją. (…)
W Paryżu mieszkał inny wielki socjalista, Nikołaj Czajkowski (…), osobistość niezmiernie szanowana przez swoich i obcych, szczególnie Anglików. Bolszewików nienawidził, nastawał na walkę z nimi ogniem i żelazem, aprobował naszą inicjatywę wojskowej organizacji na terenie Polski, lecz ważności samego problemu polsko-rosyjskiego nie rozumiał.
[Mikołaj Wasilijewicz Czajkowski (1850 -1926); "Dziadek rewolucji rosyjskiej". Nieprzejednanie wrogi wobec przejęcia władzy przez bolszewików. W roku 1918 kierował rządem regionu północnego w Archangielsku, a w styczniu 1919 r. wyjechał do Paryża, aby wziąć udział w konferencji pokojowej.   Od tamtej pory na wygnaniu w Londynie i Paryżu]
Bez entuzjazmu - może w ogóle był już z niego wyczerpany wiekiem i sceptycyzmem zawiedzionego w nadziejach rewolucjonisty - Czajkowski zgodził się bez dalszych oporów na umieszczenie swego nazwiska na liście przyszłego rosyjskiego komitetu politycznego w Warszawie. Mieszkał w Paryżu z córką, pannę już ponad trzydziestkę, piękną, chłodną i uroczystą, przy której nawet zwyczajne wypicie herbaty wymagało natężonej uwagi. Bywaliśmy u Czajkowskich co pewien czas, spotykając się tam z wieloma Anglikami i Francuzami, nigdy z Rosjanami. Właśnie z ich domu wywodziła się moja znajomość z angielskim generałem Spearsem, jego żoną pisarką, i ze znakomitym Reilly, nie tylko znakomitym szpiegiem, lecz sympatycznym kompanem w gabinetowych naradach, w jaki najłatwiejszy sposób i z najmniejszym kłopotem dla rządu Jego Królewskiej Mości dałoby się zlikwidować rząd komisarzy ludowych w Moskwie. Porozumienie z nim było tym łatwiejsze, że pracując w Intelligence Service jako Anglik, chciał być przede wszystkim rosyjskim inteligentem, i umiał nim być. Może to właśnie zdecydowało o jego nieuchwytności dla CzeKa, przez długie lata, gdy rezydował w bolszewickiej Moskwie. Skończył jak inni, z kulą nagana w potylicy, ale przed tym był wymyślnie i długo torturowany, odpowiednio do czasu w którym wodził czekistów za nos.
https://en.wikipedia.org/wiki/Edward_Spears
https://pl.wikipedia.org/wiki/Sidney_Reilly
(…)
W owym czasie Sawinkow był już na moralnym indeksie u socjalistów i za stare grzechy, czyli stanowisko antykiereńskie w ostatnim okresie istnienia demokratycznej republiki, i za grzech śmiertelny solidaryzacji z generalską kontrrewolucją nad Donem. Mój skromny współudział w tych grzechach, dobrze znany obecnym, nie wróżył mi z tej strony sympatycznego przyjęcia (…) i nie ułatwiał nam zadania. Ułatwił je niepodziewanie towarzysz Wiszniak.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Mark_Wiszniak
(…)
Wiszniak zaczął przemawiać do mnie jak do młodszego towarzysza w Petersburskim Sowdepie
[Sowdep - skrót od: Sowiet Deputatow (Rada Przedstawicieli/Delegatów)] (…), molestował mnie za mój optymizm co do wyników polsko-bolszewickiego starcia, komunikując mi i zgromadzonym zupełnie rewelacyjne szczegóły o polskim wojsku, dowodzonym przez „paniczyków”, przebranych w „papuzie uniformy i pobrzękujących szabelkami”, które służą im przeważnie do obcinania bród starym Izraelitom.
- Czyż jest możliwe - wróżył w natchnieniu - by ta operetkowa armia mogła się oprzeć bolszewickiej armii, która jest przecież niezwyciężoną rosyjską armią? (…)
Po Wiszniaku zabrał głos Iwanow. Iwanow był odwiecznym rewolucjonistą (…), jego waga partyjna była mierzona ilością lat katorgi (…). Podkreślił, że obraźliwe oskarżenia polskiej armii pochodzą z ciemnych,  a może nawet bolszewickich źródeł. [Siergiej Andrejewicz Iwanow (1858 - 1927)];
Nie zdążyłem jeszcze ust otworzyć, gdy zabrzmiał niski i ochrypły głos czcigodnej „babuszki” Breszko-Breszkowskiej:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Jekatierina_Brieszko-Brieszkowska
- Towarzysze, Piłsudski jest starym socjalistą, godnym szacunku i zaufania, obrońcą ludu pracującego. Piłsudski jest także wodzem armii polskiej, i przepraszam towarzysza Wiszniaka, ale ja nie wierzę, by  w jego armii głównym zajęciem oficerów były dzikie wybryki antysemickie!
Przyszła kolej na mnie. Najpierw bardzo grzecznie podziękowałem pani Breszko-Breszkowskiej za interwencję, po tym wygarnąłem Wiszniakowi i to co myślę o „niezwyciężonej armii rosyjskiej”, w której byłem przez wiele lat, i to co myślę o tych, co uzurpują sobie wyłączność praw do walki z bolszewizmem, ale się do niej nie kwapią (…).
- Może towarzysz Wiszniak ma rację - mówiłem – że zostaniemy zwyciężeni przez „niezwyciężoną” bolszewicką armię, którą on nazywa „rosyjską”. Ale (…) jeśli ta czerwona armia przejdzie po trupach polskich w granice Prus, to przy dzisiejszej koniunkturze nie ma takiej siły fizycznej i moralnej, która by mogła jej się przeciwstawić, i pan, panie Wiszniak będzie zwyciężony także tu nad Sekwaną. - Ja jednak wierzę – kontynuowałem – że się obronimy, i dlatego powziąłem śmiałą myśl zaproponowania panom, którzy reprezentują rosyjską demokrację, stworzenia po wschodniej stronie obronnej linii polskiej, rosyjskiej siły zbrojnej, nie generalskiej spod upadłej gwiazdy „jedinoj i niedielimoj”, ale republikańskiej i demokratycznej. Pan Wiszniak stara się temu zapobiec obrazkami jakichś papuzich paniczyków, potrząsających fryzjerskimi szabelkami. Tylko od panów zależy, czy chcecie tę ofertę wykpić czy ją przyjąć.

W Warszawie
Po zimnych wspaniałościach Paryża Warszawa późnojesienna (rok 1919 – przypis S.O.) radowała i wzrastała w serce sensem i bezsensem widoków i wrażeń, kolorowością spraw, powitań i uciech.
(…)
U Naczelnika Państwa, który mnie przyjął nazajutrz po przyjeździe, jak zwykle koło północy, w obecności Bogusława Miedzińskiego i pana Patka, zostały ustalone zasady politycznej działalności organizacji rosyjskiej w Polsce, której głównym celem miała być mobilizacja Rosjan w bojowe jednostki.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bogus%C5%82aw_Miedzi%C5%84ski
https://pl.wikipedia.org/wiki/Stanis%C5%82aw_Patek
Dokładnie zostały określone granice ich autonomiczności i zależności od władz cywilnych i wojskowych polskich. Ppłk Miedzińskiemu polecił Naczelnik Państwa wojskowo-polityczne kwestie tej organizacji, zaś w odniesieniu do spraw dyplomatycznych, jeśli by takowe powstały, miał je załatwiać p. Juliusz Łukasiewicz i jako jego zastępcy pp.: Arciszewski i Szumlakowski.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Juliusz_%C5%81ukasiewicz 
https://pl.wikipedia.org/wiki/Miros%C5%82aw_Arciszewski 
https://pl.wikipedia.org/wiki/Marian_Szumlakowski 
Mnie upoważnił Naczelnik Państwa do wglądu we wszystkie szczegóły rosyjskiej organizacji, tak polityczne, jak wojskowe, w roli zaufanego doradcy i obserwatora. Piłsudski zlecił mi także zawiadomić mego przyjaciela Sawinkowa w Paryżu, że jego przyjazd do Warszawy jest pożądany.
(…)

Rosyjska Armia Ludowa
Przechodząc do spraw bieżących, Piłsudski krótko stwierdził, iż Sawinkow robi dobre wrażenie i umie- jętnie zabiera się do swojej sprawy, która się zapowiada na dość poważna dywersję polityczną i mili- tarną. Prace nad ukonstytuowaniem się rosyjskiego komitetu politycznego i sztabu rosyjskiej siły zbrojnej zostały teoretycznie ukończone na wiosnę 1920 roku (polski segment Rosyjskiej Armii Ludowej – przypis S.O.). W rzeczywistości trwały w permanentnej improwizacji bez przerwy, co nikogo nie dziwiło.Już się bowiem rozpoczęła wielka ofensywa bolszewicka. Na czele Komitetu stanął Borys Sawinkow. Zastępcą jego i wiceprzewodniczącym został Włodzimierz Fiłosofow;  https://pl.wikipedia.org/wiki/Dmitrij_Fi%C5%82osofow 
członkami Rady Komitetu:
Dymitr Mereżkowski; https://pl.wikipedia.org/wiki/Dmitrij_Mere%C5%BCkowski 
Zinaida Gippius; https://pl.wikipedia.org/wiki/Zinaida_Gippius  
Mikołaj Bułanow; https://pl.wikipedia.org/wiki/Niko%C5%82aj_Bu%C5%82anow

I kilka jeszcze osób na razie za granicą, wśród nich, jeśli mnie pamięć nie myli, Mikołaj Czajkowski,
Igor Demidow; https://pl.wikipedia.org/wiki/Igor_Diemidow 
Fiodor Rodiczew; https://pl.wikipedia.org/wiki/Fiodor_Rodiczew
i książę Trubeckoj [Włodzimierz Włodzimirowicz Trubeckoj; 1868 – 1931];
Do Rady Wojennej weszli generałowie: Pieremikin Starszy, von Głazienap i hr. Pahlen. 
(pamięć w tym przypadku zawiodła Autora „Wspomnień”, - był to generał Pieremikin młodszy – S. O.),  
Borys Siergiejewicz Pieremykin; http://hrono.ru/biograf/bio_p/permikin.php
Piotr Władymirowicz von Głazienap; http://www.famhist.ru/famhist/led_pohod/0000905b.htm
hrabia Aleksiej Pietrowicz von der Pahlen; https://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksiej_von_der_Pahlen

Sekretariat objął … pan Derenthal. Do dyspozycji Komitetu został oddany Hotel Brühlowski.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Hotel_Br%C3%BClowski_w_Warszawie 
Dowództwo siłami zbrojnymi było całkowicie podporządkowane politycznie prezesowi Komitetu, zaś pod względem strategicznym i organizacyjnym wszystkie formacje rosyjskie były uzależnione od naczelnego dowództwa armii polskiej. Gen. Pahlen objął tymczasowe dowództwo, później zastąpił go gen. Głazienap, a po nim, aż do końca istnienia rosyjskich jednostek - gen. Peremikin-Starszy (vide: jak poprzednio). Organizacja oddziałów wojskowych odbywała się szybko i dość sprawnie. Młode ochotnicze formacje rosyjskie, słabo uzbrojone i zaopatrzone z demobilu po okupantach, już jako pułki i nawet dywizje szykowały się w miejscach koncentracji do wystąpienia obok polskich sił zbrojnych. Te polskie siły zbrojne, również źle uzbrojone, z największym wysiłkiem opierały się masom czerwonych wojsk.  Cały polski wschód już płonął pożogą i ział zniszczeniem. Przerażenie ludności przed inwazją nieprzyjacielskich, na wpół zdziczałych dywizji, powodowało masowy exodus ludności.

Spod Kijowa wracały, pod naciskiem przeważających sił przeciwnika i pod podstępną presją partyzantki zbolszewiczałej ludności, wojska gen. Śmigłego, zachowując wszelkie cechy opanowanego i celowego odwrotu. Znad Berezyny, od Dźwiny toczyły się wstecz już rozsypanymi falami polskie pułki i dywizje, istotnie nie mogąc stawić czoła wrogowi, lecz nie wszędzie rozbite. Front był ponad miarę szeroki.  Padło Wilno, krwawo bronione przez regularne formacje i bohaterskich ochotników Dąbrowskiego.
https://pl.wikipedia.org/wiki/W%C5%82adys%C5%82aw_D%C4%85browski_(1891%E2%80%931927)
(…)
Front nieprzyjacielski, potknąwszy się na chwilę o Niemen, zajął Grodno, oskrzydlił Białystok i wreszcie żałobną ciszę Warszawy przerwały artyleryjskie kanonady. Nocami łuny obejmowały wschodnia stronę nieba i już nie było żadnej wątpliwości: wróg stanął pod stolicą. W tym czasie siły rosyjskie składały się już z jednej dywizji piechoty pod dowództwem doskonałego oficera, gen. Pieremikina-Młodszego, jednej mieszanej konno-pieszej dywizji gen. Bułak-Bałachowicza, z brygady jazdy na wpół kozackiej, na wpół kawaleryjskiej esauła Jakowlewa i wreszcie z niekompletnej brygady piechoty ze zwerbowanych żołnierzy białogwardyjskiej dywizji gen. Bredowa, internowanej w Polsce.                                                                                                  https://pl.wikipedia.org/wiki/Stanis%C5%82aw_Bu%C5%82ak-Ba%C5%82achowicz
(Michaił Ilijcz Jakowlew,  w Polsce używał imienia – pseudonimu Wadim, zginął w Oświęcimiu w 1941 r. jako uczestnik ruchu oporu – przypis S.O.)
 https://pl.wikipedia.org/wiki/Niko%C5%82aj_Briedow
Kto dowodził tą brygadą, nie pamiętam.                                                                                                                                                                                                                                                 (dowodził albo gen. Lew Aleksandrowicz Boboszko, albo gen.Walerian Aleksandrowicz Trusow – przypis S.O.)
https://biography.wikireading.ru/220809
https://biography.wikireading.ru/220853 
(…)
Ogólna liczebność rosyjskich formacji na polskim froncie, walczących pod egidą Rosyjskiego Komitetu Politycznego dochodziła do 80.000, z czego na froncie było 2/3. Resztę stanowiły kadry przyszłych formacji i garnizony baz (Ostrów poznański). W Radzie Komitetu Politycznego Sawinkow reprezentował ideę porozumienia polsko-rosyjskiego, tak jak była uzgodniona i ze stroną polską i wielokrotnie zaakceptowana przez Związek Odrodzenia Rosji.
(...)
Wszyscy jednak członkowie Komitetu, jego współpracownicy i wyżsi dowódcy wojskowi należeli do naszego Towarzystwa Polsko-Rosyjskiego i tłumnie odwiedzali jego zebrania i odczyty, stopniowo sobie uświadamiając, że ten Priwislianskij Kraj , to jednak wytwór tysiącletniej historii, kultury i odrębnego obyczaju. Przełamaniu starych nawyków myślowych służyła także wydawana przez Sawinkowa w Warszawie gazeta „Za Swobodu”.
(…)
Ton emigracyjnej prasy rosyjskiej na zachodzie był jednak inny. Hasło „jedimoj i niedielimoj” zaledwie maskowano obłudą, co skwapliwie wykorzystywała propaganda bolszewicka, która obiecywała na prawo i lewo niepodległość wszystkim narodom Rosji w jak najszerszych granicach. Toteż ani Ukraińcy, ani narody bałtyckie, ani narodowe grupy kaukaskie kontrrewolucji nie poparły, a często jej się wręcz przeciwstawiały. W tym czasie już się zaznaczyła, najzupełniej zresztą teoretyczna, konsolidacja wszystkich wodzów ruchu antykomunistycznego wokół rządu admirała Kołczaka, który miał być uznawany za rząd wszechrosyjski.

Sawinkow, popierany z Paryża przez swoich przyjaciół Rosjan i Francuzów, miał do niego wejść jako minister spraw zagranicznych, wysuwając ze swojej strony głośne nazwiska socjalistów i liberałów. Generałowie, wodzowie białych armii, widzieli jednak w Sawinkowie przede wszystkim mordercę carów (w. ks. Sergiusz) i jego ministrów (Plehwe), i tępili go, jak mogli. Zresztą większość z nich walczyła nie tylko z bolszewicka rewolucja, ale z każdą rewolucją, i łatwo się było domyślać, że w razie ich zwycięstwa droga do władzy i pracy dla byłych rewolucjonistów byłaby szczelnie zamknięta. Demokraci ze swej strony, chociaż w skrytości ducha sami rozczarowani do swej rewolucji, na zewnątrz nie byli skłonni do ustępstw w podstawowych sprawach przyszłego ustroju. Wszyscy szczerze pragnęli zguby bolszewików, lecz jeden przed drugim niecierpliwie wyczekiwali upadku i ubiegających się o honor znawców ojczyzny od bolszewickiego „iga” . (ig – ros. - jarzmo; przypis S.O.) Między Paryżem, Omskiem i Krymem krążyły telegramy, pisma i noty, uwijali się niespieszni kurierzy  i emisariusze, lecz szczerego poparcia dla rządu Kołczaka nie było.
(…)
Rosyjski Komitet Polityczny w Warszawie w swych odezwach do ludności rosyjskiej przyszłej demokratycznej Rosji jak najbardziej odcinał się od wszelkiej ideologicznej wspólnoty z generalską krucjatą o wyzwolenie ojczyzny. W wyzwalanych gminach pozostawiano „sielskie sowiety” (rady gminne), z których usuwano tylko aktywistów-komunistów. Rosyjski Komitet stawiał na tzw. „kułaków”, czyli na zamożnych i rozumnych gospodarzy, zaciętych wrogów komunizmu. Może ze wszystkich prób obalenia moskiewskiej dyktatury siłą, wysiłki Komitetu były jedynym rozumnym, konstruktywnym działaniem. Niestety, na jego realizacje nie starczyło czasu i sprzyjających okoliczności.
(…)

Stanisław Bułak-Bałachowicz
- Nie szukajcie w nim cech sztabowego generała to nie będziecie mieli rozczarowań - instruował mnie i Sawinkowa Piłsudski, gdy nas wysyłał na inspekcję wojskowej aktywności na froncie i poza frontem gen. Bułak-Bałachowicza.
- Jest to typowy partyzant i warchoł, raczej doskonały ataman rozbójników, niż oficer w europejskim stylu, lecz w warunkach tej wojny niezrównany dowódca. Bije bolszewików w wielu wypadkach lepiej niż sztabowi generałowie, bo sam jest bolszewikiem, zresztą genealogicznie się z nich wywodzi. Nie żałuje cudzego życia, cudzych mąk, zupełnie jak własnych, jeśli trafi w ich ręce. Dajcie mu być sobą, bo innym być nie potrafi. Nikt z rysia nie zrobi ułożonego wyżła.
(…)
Gen. Bułak-Bałachowicz na czele swoich pskowskich i witebskich rezunów praktykował rzeczywiście swoją własną strategię i bił się z bolszewikami nie na życie, ale na śmierć. Brał kupami jeńców i na poczekaniu przeobrażał ich w swoich żołnierzy. Podejrzewać wszakże można, że tych jeńców, a także dezerterów z czerwonej Armii, bardziej pociągała legenda wodza-rozbójnika, niż polityczny program kontrrewolucji. Bijąc się i mobilizując naprędce, Bałachowicz miał już wkrótce pełną dywizję piechoty, pułk jazdy i brygadę artylerii. Wojsko jego było prawdziwym „zbrodem” („sbrod” – ros. – motłoch, hołota; przypis S.O.). Składało się z jego dawnych żołnierzy z armii gen. Judenicza, rozgromionej na przedpolu Petersburga, z pskowskich oczajduszy, zaprawionych w boju i rabunku, niczym kopia Kmicicowej Kupy z poprawką na współczesne sposoby wojowania i rozboju. W kawalerii, obok paru książąt-awanturników, nadawało ton kilku doskonałych oficerów rosyjskiej jazdy, przeważali jednak pskowscy, dziśnieńscy i dźwińscy hycle spod ciemnej gwiazdy, co w chwilach wolnych od wojennego trudu sławę kontrrewolucyjnej szabli usiłowali utrzymać na godnym poziomie w bezlitosnych rozprawach ze wszystkimi podejrzanymi o bolszewizm.
(…)
Trzeba jednak sprawiedliwie przyznać, że obok wariackiej odwagi Bałachowicz odznaczał się niezwykłą pomysłowością w wojennym rzemiośle, był niezrównany w oszukiwaniu czujności przeciwnika, zaskoki- waniu go i wyprowadzaniu w pole, czemu zawdzięczał nie tylko sukcesy, lecz trwalszą od sukcesów legendę. (…)Tymczasem kadrowi oficerowi, jak Pahlen i Głazienap, którzy już w 1914 r. byli pułkownikami armii carskiej, bardzo krytycznym okiem popatrywali na „generała” Bułak-Bałachowicza, który w tymże samym 1914 r. był oficjalistą w jakichś dobrach dziśnieńskiego powiatu (oficjalista - zarządca; przypis S.O.), a dopiero w 1915 r. został „wolnopriedielajuszczym” (ochotnik z cenzusem), a już w 1917 r. stał się gen. brygady i niezmiernie popularnym wodzem partyzantki w armii gen. Judenicza. Nawet N. Bonaparte nie robił tak szybkiej kariery. Trzeba również dodać, że Bałachowicz przeszedł na stronę „białą” z Armii Czerwonej, gdzie również bohatersko, lecz w odwrotnym kierunku ideologicznym dowodził czerwonymi partyzantami, zresztą tymi samymi obwiesiami i zbójcami, gdyż zdradził bolszewików na czele wszystkich swoich pskowskich wojaków. (…)

… i inni
Inne oddziały wojskowe, jak piechota gen. Pieriemikina-Młodszego i jazda pod dowództwem esauła Jakowlewa, też biły się z bolszewikami prawdziwie po bratersku, tzn. ze śmiertelną nienawiścią, tak zawsze charakterystyczną w konfliktach Rosjan z Rosjanami, a może ludzi z ludźmi tego samego plemienia. Już było tak, że mając na zapleczu armię Rzeczypospolitej, organa administracyjne Rosyjskiego Komitetu Politycznego rozpoczynały odbudowę swojej demokratycznej ojczyzny za okopami polskich granicznych palcówek w zamiarze odwojowania w dalszym ciągu gminy za gminą, i powiatu za powiatem, wzbraniając surowo powtarzania tragicznych , czy głupich błędów białych generałów.

Bez morału
Wkrótce jednak wojska Komitetu znalazły się oko w oko z bolszewickimi dywizjami najzupełniej osamotnione. Rząd polski bowiem najskrupulatniej i uczciwie przestrzegając warunków zawartego z bolszewikami rozejmu, a wkrótce pokoju, przerwał natychmiast wszelką pomoc wojskowym oddziałom Komitetu poza granicami kraju, i był zmuszony do natychmiastowego rozbrajania i internowania każdej jednostki w granicach swego terytorium państwowego. Armia Czerwona zaś, choć rozbita w wojnie z Polską, była dziesięciokrotnie liczniejsza, lepiej zaopatrzona i uzbrojona od operujących poza linią rozejmu oddziałów Jakowlewa, Pieremikina-Młodszego i Bałachowicza. 
(rozejm podpisany 12 października 1920 r. wszedł w życie 18.10.1920 r.; tzw. pokój ryski został podpisany 18 marca 1921 r. przypis S.O.)
Kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy Komitetu Politycznego internowano w obozach, głównie na zachodzie Polski. Sam Komitet przestał istnieć, stopniowo likwidując swoje agendy i sprawy. Nagle, gdy w Warszawie zainstalował się bolszewicki poseł Karachan, wiceminister Spraw Zagranicznych Jan Dąbski wymógł na rządzie polskim wydalenie z granic państwa w ciągu 24 godzin wszystkich członków Rady Rosyjskiego Komitetu Politycznego.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Lew_Karachan
(…)
Godzina deportacji była naznaczona na następny dzień. Pojechałem z Sawinkowem do Sejmu, i tam przez moich osobistych znajomych posłów, niekoniecznie piłsudczyków, spowodowałem prywatne zgromadzenie około stu osób, przed którymi zobrazowałem w skrócie historię i charakter powstania Komitetu, cele i przebieg jego działalności w Polsce, politycznej i wojskowej. O roli Piłsudskiego w tej akcji nie wspomniałem.
(…)
Napisałem do ministra spraw wewnętrznych i do kilku innych ministrów prywatne listy, w których podniecenie i żal zapewne górowały nad formą. Po paru godzinach zostałem uprzedzony przez przyjaciół z Rady Ministrów, że mogę być pociągnięty do odpowiedzialności przed sądem za obrazę wysokich urzędników państwowych, a nawet prewencyjnie pozbawiony wolności. Nie uwierzyłem temu. Nie było wskazane robienie z brzydkiego wydarzenia głośnej sprawy.

Racja stanu
Późnym wieczorem zostałem przyjęty przez Naczelnika Państwa, który w niezmiernie serdecznych słowach okazał współczucie dla mego wzburzenia. Uważnie wysłuchał moich bezładnych argumentów i żalów, lecz gdy zakończyłem pożegnalnym meldunkiem z powodu natychmiastowego wyjazdu z warszawy na stałe, do siebie na wieś do Jaworowa, Piłsudski wściekł się i zaczął krzyczeć na mnie, że takie to już ma szczęście do Polaków, których za uszy ciągnie do Polski, a w ręku zostają mu tylko uszy. Bogu dzięki, nie wyszczególnił jakie. Wysłuchałem wszystkich dosadnych wyrażeń ze stoicyzmem i zaciętością regionalną, a gdy Naczelnik Państwa skończył i trochę odsapał, głosem tragicznym poprosiłem o pozwo- lenie odmeldowania się. Wówczas (…) zbliżył się do mnie, jakby już ktoś zupełnie inny, położył mi rękę na ramieniu i najserdeczniej powiedział:
(…)
- Trzeba nauczyć się zapominać o przykrych obrotach w sprawach publicznych, jak na wojnie o śmierci. W budowaniu tych spraw, jak w wojowaniu, trzeba mieć twarde serce.
(…).

******